"Starając się Ciebie nie kochać..."

Krótki opis - streszczenie

Życie Belli nie jest kolorowe. Jest typową Bridget Jones XXI wieku. Nie ma faceta. Nie cierpi swojej pracy. Ma za przyjaciół kompleksy i pudełko lodów.  Większość traktuje ją jak kogoś z gorszego sortu. Bohaterka na pozór pogodziła się z takim losem, ale prawda jest całkowicie inna. Ma nadal marzenia.
Chce mieć faceta (Oliviera! Albo kogoś do niego choć trochę podobnego… Chyba nie jest aż tak bardzo wymagająca, nie?) Dostać wymarzony awans. Wyrzucić na śmietnik swoje babcine ubrania razem z poczuciem niższości. Udowodnić wszystkim, że jest wyżej niż wszystkim się wydaje.
Jest jeden problem. To tylko marzenia, a jak wiadomo marzenia spełniają się tylko w filmach. Dlatego z pomocą przychodzi jej magia świąt, bo w święta wszystko może się zdarzyć!
Historia zainspirowana świątecznymi filmami, w których pełno wydarzeń nie do racjonalnego wyjaśnienia. 
     





"Gdyby każdy zmar­no­wany dzień oz­naczyć pustą kartą, jak gęsto za­pisa­ny byłby zeszyt two­jego życia?"
>>Autor<<


Wybiła dwunasta po południu, w zwykłą sobotę, gdy mnóstwo ludzi jak mrówki gromadzi się w supermarketach i na pasażach handlowych, by opróżnić trochę swój portfel i zmniejszyć ilość zer na koncie w banku. Wypełniali swoimi krokami wszystkie szlaki w których było coś do oglądania i kupienia. Zachowywali się jak opętani - zwłaszcza, gdy pisało na czymś "50% taniej". Na pasażu znajdowało się multum wystawców i dwa razy tyle nabywców. Takie tłumy ludzi mogłyby denerwować niejednego, ale ona miała to w nosie. Tłumy były dla niej zwyczajnie obojętne, bo i tak zawsze stała sama. Miała samotny stan duszy i uważała się za odludka i za dziwaka - Bella-Rose Courtney - powinna być długonogą blondynką o błękitnych oczach i twardej pupie, gdy czytasz jej imię i nazwisko i przez chwilę taka jest, ale po chwili dowiadujesz się prawdy: Bella-Rose Courtney okazuje się nudnym rudzielcem, okularnicą z nadwagą i bez wyczucia stylu. Drętwoty i monotonności dodaje sam fakt, że pracuję w centrali w firmie biznesowej w której wszyscy uważają ją za ofermę i ofiarę losu. Jednak ją to nie obchodzi, co inni o niej myślą. Pogodziła się z faktem, że jest taka, a nie inna. 
Bella-Rose właśnie miała opuścić pasaż Las Vegas, z kilkoma siatkami z drobiazgami w ręce, ale przykuło jej uwagę jedno stanowisko. Należało do starszej pani, zawiniętej w szeroki szal. Belli-Rose zrobiło się jej  po prostu żal, a przecież nie zaszkodzi, gdy do swojej kolekcji perfum doda setny pierwszy perfum.
-Dzień dobry. - Zagadnęła ochrypłym głosem starsza kobieta, gdy Bella wąchała jakiś flakon z jej wystawy.
-Dzień dobry. - Odparła dziewczyńskim głosem jaki posiadała. - W jakiej cenie ten perfum? - Zapytała i wskazała owy flakon.
-A czego pani najbardziej pragnie? - Odpowiedziała pytaniem na pytanie. Bella-Rose zamyśliła się przez chwilę, ale po chwili odezwała się:
-Proszę? Chciałam tylko poznać cenę tego flakoniku... - Kobieta podniosła dłoń w geście uciszenia. Bella dopiero teraz zauważyła, że staruszka przypominała cygankę.
-Wybiorę specjalnie dla pani zapach, ale proszę wylosować jedno pytanie i na nie odpowiedzieć. Tylko tyle. - Odparła z ciepłym magicznym uśmiechem, wokół którego zarysowały się zmarszczki.
Bella skinęła w geście zgody i sięgnęła do szklanej miseczki po pytanie. Wyciągnęła z niego wąski pasek i zaczęła czytać pytanie na głos jakby brała udział w jakiejś zabawie.
-"Odpowiedź sobie. Czy brakuje ci w życiu miłości?" - W jednej sekundzie zdębiała. Skąd ona? Jak to? W sumie nie było to takie trudne to odgadnięcia, że nie miała szczęścia w miłości i wzięcia u płci przeciwnej.
-No... nie ma źle. - Skłamała i uśmiechnęła się dziewczynisko do staruszki.
-Dobrze. Więc to zapach dla pani. - Raptownie z pod lady wyciągnęła filetowy flakon z pompką.
Bella od razu po woniała zapach z fioletowej buteleczki i myślała, że się rozpłynie. Skąd wiedziała, że kocha ten zapach? Bella sama nie wiedziała, skąd go w ogóle zna. Nie, nie znała go, czuła go pierwszy raz w życiu.
-Piękny zapach! Ile płacę?
-Dla pani na koszt firmy. Miłego dnia. - Uśmiechnęła się i pomachała jej całą upierścieniowaną dłonią na pożegnanie.
Bella pomyślała, że to podejrzanie dziwne albo po prostu miała dobry dzień, więc z radosną miną pomaszerowała na Chinatown, bo miała ochotę na chińszczyznę. Po lunchu odwiedziła swoją siostrę i dopiero po 21 wróciła do domu.

Rano jak zawsze - zaspała i musiała się śpieszyć, żeby zdążyć do pracy, której nawiasem mówiąc - nienawidziła jak rodzynek w cieście. Odziała się w jakąś bluzkę, którą kupiła w second-handzie dawno temu i wskoczyła w jakąś spódnicę za kolana, pantofle, okulary na nos, duża torba i mogła wychodzić. Przed samym wyjściem, cofnęła się do mieszkania i wrzuciła do torebki fioletowy flakon, który podarowała jej cyganka. I wyszła. Nie minęło nawet minuty, gdy znowu się wróciła. Klucze. Zapomniała kluczy. Jak cholerny co dzień. To właśnie była Bella-Rose Courtney.
Wybiegła i zatrzymała się przed ulicą, żeby złapać taksówkę. Oczywiście żadna nie stanęła. Dopiero za kilka minut jakiś kierowca wybawił ją wreszcie z tej makabry.
Na miejsce dojechała zafrasowana, zestresowana i wycieńczona. Tylko powiesiła torbę na stojaku, który by się przewrócił, gdy by nie przechodzący Oliver Louis i usadowiła się za biurkiem.
-Dzięki. - Wykrztusiła tylko, poprawiając z zawstydzenia okulary. Oliver tylko się uśmiechnął i odszedł. Właśnie, Oliver. To się nazywał facet. Bella podparła się niechlujnie łokciem i patrzyła w dal na Olivera, rozmawiającego z klientami. Zawsze uważała go za mega przystojniaka, ale wiedziała, że nie ma u niego żadnych szans, bo jak taki zjawiskowy facet zwróci na uwagę, na taką dziewczynę jak Bella? To nierealne - nie w tym życiu. On był nieziemsko przystojny, elegancki, uprzejmy, dżentelmeński... A ona? Gruba i brzydka. 
Chociaż nikt nie zabronił jej jeszcze marzyć. Bella uważała Olivera za swojego sprzedawcę marzeń. W głowie miała różne fantazje i wyobrażenia z nim w roli głównej. Ale co poradzić? Jak Oliver Louis był wysokim, wysportowanym, zielonookim, ciemnym blondynem o zniewalającym z nóg uśmiechem. "Boże, jaki on piękny." - Wzdychała do siebie Bella. Gdy nagle podskoczyła jak porażona, bo blondynka o jasnych oczach rzuciła jej na biurko stos papierów.
-Od szefa. Wprowadź dane do komputera. - Zwróciła się beznamiętnie do Belli swoim barwnym głosem i odeszła kręcąc biodrami, napinając na materiał obcisłej, czarnej koktajlowej sukienki. Jak zawsze piękna i seksowna - Sharon Jackson. Nie znosiła jej. Może dlatego, że była piękna, zgrabna i każdy normalny facet oglądał się za nią, przechodzący przez hol? Może. W ogóle była ulubienicą szefa - uwielbiał ją wręcz. Chodziły plotki, że... Chociaż, co to zmieni? I tak była najlepsza. 
Bella rozpakowała papiery z teczki i spojrzała na Sharon, która stanęła obok Olivera. Tak bardzo chciałaby być na niej miejscu. Spijać uśmiech z jego ust, poczuć jego dłoń na ramieniu, jego spojrzenie w swoje oczy... tak, jak to robił Sharon. Nie mogła już na nich patrzeć, więc z dobrą miną do złej gry wzięła się do pracy. Z dokumentów rozmiarów kartki A4 wprowadzała dane do komputera. Jak co dzień. Klikała myszką i stukała w klawiaturę, a od czasu do czasu odbierała firmowy telefon, żeby powiedzieć "Firma Hills of Successes, słucham?". Była tak zajęta wystukiwaniem liczb i nazw, że nawet nie zauważyła, kiedy Oliver Louis podszedł pod jej biurko.
-Hej, Bella. Zrobiłaś może kopie dokumentu, który ci wczoraj dałem? - Zapytał, wpatrując się w swoją teczkę. Bella nie podskoczyła i nie zarumieniła się jak by to zrobiła normalna dziewczyna - była po prostu obojętna, tak samo jak on. 
-Jasne. Gdzieś tu powinna być. - Odparła, nie odrywając wzroku od monitora, a palców od klawiatury.
-Dasz mi...? - Spytał tym swoim głosem o niższym natężeniu i miękkiej barwie. - Nie chciałbym ci tutaj grzebać na biurku. - Uśmiechnął się i udał, że chce zamieszać jej na blacie. Bella w końcu oderwała się od komputera i zaczęła szukać kopi, którą zrobiła wczoraj, przed samym wyjściem do domu.
-Proszę. - Dała mu papier. Oliver uśmiechnął się.
-Dzięki, nie wiem, co bym bez ciebie zrobił, szef chce to obejrzeć, a ja to zgubiłem. Ty to jednak jesteś łebska. - Odparł i chciał już odejść, ale Bella palnęła nagle:
-Zawsze się zabezpieczam.
Spojrzał na nią wymownie i z rozbawionym lekko wyrazem twarzy, po czym się odezwał, patrząc gdzieś z pasją.
-Ja też.

Myślała, że zwariuje. Nie dawała sobie rady z emocjami, które dusiła w sobie. W łazience, w czasie przerwy obmyła zimną wodą swoją twarz i wpatrywała się tępo w swoje beznadziejne odbicie w lustrze. Po chwili usłyszała spłuczkę i otwieranie drzwi do kabiny, po chwili stukanie obcasów, a za chwilę stanęła obok niej Sharon. Umyła z największym wdziękiem ręce, następnie poprawiła makijaż i musnęła usta czerwoną szminką.
-Wet n Wild mascara. Najlepszy przyjaciel kobiety, od razu po szpilkach. - Rzekła z głupim uśmieszkiem i wyszła z toalety.
-Głupia idiotka. - Szepnęła do siebie Bella i wyciągnęła z torby flakon. Chwilę się zastanawiała, czy go użyć. "Everyone Yours" - Przeczytała na buteleczce, po czym spryskała się zapachem. Wyszła z łazienki i patrząc pod nogi po zmierzała na swoje stanowisko.
-Nie myślę o nim. Nie myślę o nim. Nie myślę o nim. - Powtarzała z sztucznym uśmiechem pod nosem, układając pisma w jeden stos, a zaświadczenia w drugi.
-Przepraszam, gdzie jest pokój doradztwa finansowego? - Zapytał jakiś mężczyzna ją.
-Pokój numer 85. czwarte piętro. - Odparła nie podnosząc wzroku, a mężczyzna nadal tam stał. Bella nie zawracała sobie tym głowy, ale po kilku minutach, było to już wkurzające.
-Powiedziałam pokój numer...
-Tak, wiem.
-Więc, w czym mogę panu jeszcze pomóc?
-Może dałaby mi pani swój numer? - Odpowiedział pytaniem na pytanie, zawadiacko się uśmiechając
-Słucham? - Bella została zbita z tropu. O co tu chodzi? Podparł się łokciami o jej biurko i wpatrywał się z uśmiechem w jej twarz. - Jest pani taka piękna.
-Niech pan nie żartuje, tylko pójdzie do pokoju numer...
-Chcę zostać z panią. - Pewnie opierałby się jeszcze dłużej, gdyby nie ktoś z doradztwa finansowego. - Idę, ale proszę na mnie zaczekać. Może zobaczymy się kiedyś? - Krzyczał do niej z daleka. Także inne propozycje jej składał, ale Bella nie traktowała ich poważnie. To było dziwne. I zabawne. Gdy wreszcie ją opuścił, chichotała pod nosem. Oliver zjawił się przy jej stanowisku za kilka chwil.
-Nie uwierzysz... jakiś obcy mężczyzna przyszedł i zaczął mi składać jakieś dwuznaczne propozycje. - Śmiała się, ocierając z kącika oka łzę. - Był strasznie zabawny.
-Nie wiem o co ci chodzi. - Odparł. - Przecież tak pięknie dzisiaj wyglądasz. Nie dziwię się, że nie umiał się tobie oprzeć.
-A tobie co? Nie kpij sobie ze mnie, dobra? - Odfuknęła. 
-A kto tu kpi? Po prostu mówię, prawdę. Jesteś śliczna. Uwielbiam twoje oczy za szkłami okularów i ten nieśmiały uśmiech...
-Oliver, nie żartuję. PRZESTAŃ. - Warknęła. - Gdy zaraz nie przestaniesz, to normalnie pójdę do szefa i, i... i powiem, że przeszkadzasz mi w pracy. O, tak powiem. - Mówiła pełna przejęcia i zdenerwowania. Znowu wszyscy się nad nią pastwią i robią tzw. "jaja".
-Ale kochanie, co ja takiego powiedziałem? Uroda bogini to nie grzech. To dar...
Bella-Rose Courtney myślała, że zaraz parsknie śmiechem albo zwymiotuję. Na szczęście nie musiała za daleko odejść, żeby złapać szefa - wyszła tylko za biurka, a szef się zjawił jakby wyrósł z pod ziemi.
-Szefie, Louis chyba coś przedawkował i przeszkadza mi w pracy i...
-Co się stało, Bello? - Zapytał po imieniu, chociaż nigdy tego nie robił. - Co ci potrzeba? Nie mogę oderwać od ciebie oczu. Jesteś przepiękna. Jesteś jak kwiat róży o poranku, skroplony poranną rosą, skąpany w promieniach wschodzącego słońca, zawsze piękna. Jesteś jak niespotykany motyl, który rodzi się raz na sto lat...
Bella otworzyła szeroko oczy i nie wiedziała, co się dzieje.
-Co wy jaraliście?! - Krzyknęła w swojej głowie, a tak na prawdę zapytała: - Pan też sobie ze mnie żartuję? Jak pan tak może? Wiem, że jest pan moim szefem i nie powinnam, ale, muszę to powiedzieć. Brałam pana za miłego i poważnego mężczyznę, ale widzę, że się myliłam. - Skończyła i wróciła na obrotowe krzesło za biurkiem. 
Oni tam jeszcze stali i gadali coś trzy-po-trzy, ale miała ich w nosie. Po prostu ich ignorowała, nie chciała zrobić czegoś, bo nie chciała dzisiaj stracić pracy. Ona skupiała się maksymalnie na swojej pracy, a im za kilkanaście minut się znudziło i rozeszli się w dwie strony. Ale to nie było najdziwniejsze. Pierwszy raz w życiu nie czuła się niewidzialna. Gdy ktoś przechodził obok jej biurka albo chociażby przez hol musiał rzucić jej ciepłe spojrzenie. Zwłaszcza mężczyźni. I to nie takie zwykłe spojrzenie, ale pełne pasji i żarliwości. 


"Najłat­wiej jest zaufać oczom, które nie uciekają od wspólnych spojrzeń..."
>>Autor<<


Gdy wychodziła do domu, nawet ktoś przepuścił ją w obrotowych-złotych drzwiach i złapał jej taksówkę. Bella-Rose pomyślała, że, to po prostu fart albo bardzo głupi żart w który wplątane jest całe miasto.
Nie mogła się tym nie podzielić ze swoją najbliższą osobą - starszą o dwa lata siostrą - Lisą Courtney. Nikt nie wierzył, że są spokrewnione. Lisa nie przypominała Belli-Rose ani troszeczkę i na odwrót. Lisa - blondynka o dużych bystrych oczach i szczupłej sylwetce; zadbana kobieta o wielkim sercu, kochająca wszystkich i wszystko. A Bella totalne przeciwieństwo.
-Kurde, nie wiesz jaki miałam ciężki dzień. - Zaczęła od razu po odebraniu.
-Co, się stało?
-Wszyscy nagle zaczęli mi schlebiać i mi prawić komplementy... Ich wszystkich powaliło.
-W końcu przejrzeli na oczy z jaką to ślicznotką pracują.
-Proszę cię, tylko ty nie zaczynaj.
-Bella. Ja nie żartuję, jesteś podobna do mamy, a przecież wiesz jaka mama była piękna.
-Pewnie, była.
-No, widzisz. Po prostu, jak ci schlebiają, to trzeba się cieszyć. Jest to wyróżnienie, które trzeba wykorzystywać. Wiem, co mówię, bo też jestem kobietom. - Radziła Lisa.
-Dzięki siostra, ale i tak wiem, że jutro wszystko wróci do normy. Kończę, bo jestem wykończona, pa.
-Pa, trzymaj się.
Zakończyła połączenie i ruszyła chodnikiem, który oświetlały latarnie, gdy wreszcie wdrapała się po schodach i wsadziła klucz do drzwi z domofonu. W mieszkaniu rzuciła torbą w kąt i wyleciał perfum i gdzieś zatoczył koło, a ona sama rzuciła się na łóżko. 

O świcie odbyło się to samo szaleństwo, co każdego ranka - budzik nie zadzwonił, brak czasu, zapodziane rzeczy i nieobecność taksówek. Ot tak życie B.R. Courtney - beznadziejne i zachwiane.
Później papiery rzucone na biurko przez Sharon Jackson i bezdno pracy. Bella tylko czekała na sygnały przeczące wczorajszemu dniu. I się doczekała.
-Już ci przeszło, widzę. - Zagadnęła Olivera.
-Hm?
-Nie pamiętasz? Nie jestem już taka piękna jak wczoraj? - Zapytała, a Oliver rzucił jej zdziwione spojrzenie.
-O co ci chodzi, Bella? - Oparł się o biurko i wreszcie przyjął postawę jakby go to, chociaż trochę zaczęło obchodzić.
-A te wszystkie wczorajsze żarty pod moim adresem?
-Jakie żarty? - Spytał skołowany już do reszty. - Nie piłem nic wczoraj...
-Dobra - Zaczęła. - tematu nie było. - Skwitowała gestem rąk i wzięła się za pracę.
-Jesteś dla mnie jak młodsza siostra. - Uśmiechnął się i poczochrał ją po głowie. - Dotrzymałbym ci towarzystwa, ale rozumiesz: męski obowiązek wzywa. - Napiął się i wciągnął brzuch (jakby było coś wciągać), następnie po zmierzał na koniec korytarza, gdzie Sharon nie umiała dosięgnąć czegoś z ostatniej półki.
-Mi by pewnie nie pomógł. - Skomentowała Bella pod nosem, całą sytuacje, gdy Oliver sięgnął do najwyższej z półek i z uśmiechem wręczył jej ten plik dokumentów, który dał jej tak na prawdę, dopiero za chwilę, gdy skończył się zgrywać i ją kokietować. W sumie i na odwrót.
Ona dostarczała mu coś takiego, że na ustach wymalował mu się taki uśmiech jak nigdy, oczy świeciły mu jak świeczki.
-Courtney! Do roboty! - Wydarł się nagle szef, gdy ta z zamyślonym wzrokiem wpatrywała się w szczęście Louisa z Jackson.
Wszystko po staremu, to znak, że wszystko wróciło do normy.

Znowu to samo. Wszystko było na głowie Belli. Był czas przedświąteczny i wszyscy jakby się rozmnożyli. Bella-Rose miała urwanie głowy, jeszcze szef oczekiwał od niej jakiś cudów, że załatwi wszystko raz-dwa bez niepotrzebnych kolejek. Marzenia.
Sceneria złotego, ozdobionego świątecznymi dekoracjami holu przypominała pasaż handlowy. Na pierwszy rzut oka i nie tylko. Ludzie przychodzili i prosili o jakieś gwiazdkowe prezenty-zniżki. Bella uśmiechała się z litością i odsyłała ich z kwitkiem.
-Lubię te święta. - Uśmiechnął się Oliver. Ta, jak jesteś takim mega ciachem, to jak ich nie lubić? - przeszło Belli przez myśl. - A ty?
-Co? Co? Aaa... ujdzie. - Odparła z zawstydzonym tonem.
-Bella? - Zapytał. Dopiero, gdy powtórzył i oparł się łokciami o blat, do Courtney doszło pytanie.
-Co? - Podniosła wzrok. Popatrzyła mu prosto w jego kocie oczy, a on w jej. Patrzył na nią z uśmiechem, przez chwilę, po czym się odezwał:
-I tak wiem, że lubisz te święta. - Uśmiechnął się ciepło przez ramię i odszedł na swoje stanowisko. Słyszała biurowe plotki, że Oliver i Sharon planują razem spędzić święta w domku wysoko w górach, a później pojechać razem do swoich rodziców.  Bella-Rose miała to głęboko w nosie, chociaż jak o tym myślała, to machinalnie ściskała pięści, chociaż jak coraz dłużej się nad tym zastanawiała, to stwierdziła, że ważne jest, że Oliver jest szczęśliwy i złość jej przechodziła. Jednak nie mogła wytrzymać widoku tej blondi-Sharon, tak działała jej na nerwy, że normalnie myślała, że zaraz wyskoczy za swojego wysokiego biurka i udusi ją własnymi rękoma.
-Daj mi dokument z archiwum numer 67.7. - O wilku mowa. Sharon nawet na nią nie spojrzała, tylko wyciągnęła rękę po druk. Bella spiorunowała ją spojrzeniem.
-Jest w archiwum. - Odparła z wyrzutem.
-Wiem. - Odpowiedziała, nadal nie racząc jej nawet spojrzeniem. Bella wysłała jej pytające spojrzenie.
-I?
-Przynieś mi go. Zaraz przyjdzie klient.
-Sama go sobie przynieś, głupia laleczko! - Wydarła się w swojej głowie, a tak na prawdę, potulnie po zmierzała w kierunku archiwum. Wcześniej jeszcze zahaczyła o klucz do pokoju.
-Jaka bezczelna! Ma tupet! - Mamrotała pod nosem, szukając w segregatorach na stalowym regale. Pomieszczenie nie było duże. Na środku i przy ścianach stały metalowe regały zapchane papierzyskami, upiętymi w segregatory, teczki lub walały się gdzieś luzem. Podłoga była niemal niewidoczna, przez rozrzucone pisma i kopie.
-Przydałoby się tutaj zrobić porządek. - Rzekła, gdy coś kolejnego spadło jej z góry. Przeszukała część segregatorów w tempie komputera, choć co prawda, mogła wcześniej w stukać w kompa, w której teczce jest ten zakichany dokument przyporządkowany liczbie 67.7, żeby zmniejszyć sobie wysiłek. W końcu znalazła. Przed wyjściem, zgasiła światło i zabrała jeszcze kilka segregatorów, bo przypomniało się jej, że ma na biurku papiery, które powinna wpiąć. Ledwie udało się jej zamknąć za sobą drzwi, a ktoś w nią wszedł. Jednak nie straciła równowagi do końca. Szła dalej, gdy napotkała jego wzrok. Przechodził niedaleko i rzucił jej figlarne spojrzenie. Bella uśmiechnęła się nieśmiało i popatrzyła pod nogi, a wtedy nie zauważyła stolika i potknęła się. Segregatory poleciały z hukiem na ziemię, a ona sama uklękła na kolana i zaczęła szybko podnosić rozwiane papiery. Wszyscy się na nią patrzyli, lecz nikt jej nie pomógł. No, co się dziwić, nie była przecież seksowną blondynką, ale tylko Bellą-Rose Courtney, która potyka się o swoje nogi i chodzi w babcinych spódnicach. No, kto normalny by jej pomógł?
-Ładnego orła byś wywinęła. - Rzekł nagle męski głos. Oliver kucnął przy niej i zaczął łączyć dokumenty.
-Dzięki...
-Proszę. - Odparł, oddając jej ostatnią teczkę.
Bella dotarła do swojego biurka z szerokim uśmiechem w sercu. Jak można w ogóle tak powiedzieć.
-No, nareszcie. - Sharon przewróciła oczami i chwyciła dokumenty. Czyżby nie widziała kto jej właśnie pomógł? Doprawdy nie była nawet ociupinę zła czy zazdrosna o taki nieistotny gest ze strony Olivera? Zresztą, co ją to obchodziło i tak wiedziała, że jest najlepsza. Pusta lala! W dodatku z tupetem!
-Co ty mi dajesz, głupia?! - Krzyknęła po chwili. - Chciałam dokument numer 67.6, a nie cały segregator! Nie rozumiesz, po angielsku? - Ze złości, wyskoczyła jej na czole aż żyła.
-Możesz go sama znaleźć, chyba, że nie potrafisz, bo jesteś blondynką. - Odparła ze stoickim spokojem Bella i wzięła się do wpijania zaległych dokumentów. Sharon prychnęła pod nosem i chciała odejść, ale przed samym odejściem, schyliła się i syknęła:
-Może i jestem blondynką, ale to ja jestem ideałem Olivera. Nie ty.



"Myślami błądząc po marzeń obszarach, stąpając po rzeczywistości..."
>>Autor<<
Jedno zabranie głosu, a tak bardzo dotknęło Belle. Do wieczora nie umiała dojść do siebie. Siedziała w za dużej bluzce, spodenkach w kartkę i bamboszach na nogach, a w ręce trzymała ciepłą herbatę. Przez chwilę, przeszła jej nawet myśl, że w takiej osobie jak ona, mógłby się zakochać taki mężczyzna jak Oliver Louis. Wszakże już straciła nadzieję, czuła tylko wstyd, że mogła, tak w ogóle pomyśleć.
-Jaka jestem głupia, chyba pomieszałam bajki. - Rzekła do siebie i wskoczyła pod kołdrę.
Na następny dzień czuła, że los jednak nie jest, tak do końca przeciwko niej. Od samego rana wszyscy byli dla niej bardzo mili, zwłaszcza płeć brzydka. Nie była już taka zimna jak na początku, ale odbierała to z dystansem, do czasu.
-Gdzie mi to kładziesz? Biurko Sharon Jackson jest gdzie indziej.
-Pani, Courtney? Bella-Rose Courtney? - Zapytał, lekko skołowany doręczyciel kwiatów. Bella podniosła spod okularów wzrok na niego.
-Tak, to ja. - Odparła. Doręczyciel jakby spuścił z siebie powietrze. Roześmiał się radośnie i wręczył jej bukiet czerwonych róż.
-To dla pani. - Odpowiedział i odszedł. Była zszokowana - to za mało powiedziane. Nigdy nie dostała kwiatów. Kwiaty zawsze dostawała jej siostra Lisa, ale nigdy nie ona.
Bella korzystając z chwili przerwy skoczyła do toalety, żeby trochę poprawić swój wygląd. Tam, opryskała się flakonikiem od cyganki. Jakoś zawsze, gdy się nim perfumowała, wtedy mijał  jej miło calutki dzień, dlatego, korzystała z niego, bo zapach był na prawdę nieziemski. Po popryskaniu, wygładziła sweter w paski, jaki miała na sobie i plisowaną spódnicę, a włosy uplotła w warkocz.
-Ładny sweterek... - Ktoś rzucił z kpiną, wychodząc z toalety.
-Dzięki... - Odpowiedziała z pokorą i spokojem. Za kilka minut przed lustrem zjawiła się Sharon. Była jak zawsze elegancko odziana: krótka sukienka z zamszu i wysokie obcasy z czerwoną podeszwą. Na twarzy najlepszy podkład i bronzer, doklejone rzęsy, usta obrysowane konturówką i muśnięte błyszczykiem, róż na policzkach. Taka słodka lala - by powiedział jakiś pracownik firmy. Gdy by tego było mało, to powiesiła sobie na uszach kolczyki w formie świątecznych lasek. Bella miała na końcu języka, jakie "hobby" Sharon kojarzą się z tymi kolczykami... Ale tak myślała tylko ona.
-Co, to za perfum? - Wyrwała jej blondyna z rąk flakon i po woniała. - Fuj! Co, to za obrzydlistwo?! - Wydarła się po chwili, a Bella chwyciła perfum i wybiegła jak najszybciej na zewnątrz toalety. A jeszcze długo za sobą słyszała, pełen drwiny śmiech Sharon Jackson. Echo przestrzennego hola, niosło jej podłość. Bella-Rose czuła, jak zbierają się jej w oczach łzy. Gdy przystanęła, żeby popatrzeć na swoje biuro, coś wywarło na niej ogromne ważenie. To znaczy, multum bukietów z kwiatów, aż spadające z jej biurka. Podeszła powoli, upewniając się, czy to na pewno jej miejsce.
Dochodząc, spostrzegła, że każdy bukiet był inny i miał karteczkę z życzeniami Bożenarodzeniowymi. Znów zebrały się jej w oczach łzy, ale tym razem ze wzruszenia.
-Jakie to miłe... - Szepnęła, zgarniając w dłonie, pierwszy lepszy bukiet z blatu.
-Zaczynam się czuć zazdrosny. - Usłyszała za sobą głos. Odwróciła się, a przed oczami stanął jej uśmiechnięty Oliver Louis. - Pomóc ci z tym? - Spytał, a ona tylko skinęła głowa. Nawet, gdyby się nie zgodziła, podszedłby i tak, i by jej pomógł.
-Nie wiedziałem, że masz tylu adoratorów. - Uśmiechnął się Oli, pomagając jej układać kwiaty.
-Ja też... - Odpowiedziała, rumieniąc się. - Dz-dzięki. - Jąkała się, wówczas, niespodziewanie Oliver dotknął ręką jej policzka. Zamarła.
-Oliver... - Szepnęła. Zamarła jakby ktoś jej teraz powiedział, że świąt nie będzie albo coś w ten deseń. Przestała oddychać, a Oliver za moment wycofał rękę. Po chwili pokazał jej otwartą dłoń i dmuchnął w nią.
-Rzęsa. - Uśmiechnął się i odszedł, zająć się pracą.
Biurko Belli było zapełnione kwiatami, tak, że nie było na nic innego miejsca, a upominki wciąż przybywały... Bella kończyła swoją pracę, gdy zerknęła na hol, a później na biurko, przy którym siedziała Sharon, a na nim stała w wazonie tylko jedna, zeschnięta róża.

Mijały dni, gdy w końcu nadszedł dzień "wigilijkii" w pracy, który poprzedzał wolne. Dzień ten dla Sharon Jackson potoczył się podobnie jak wszystkie inne. Jak zwykle była w centrum uwagi, bo wiadomo długie nogi, blond włosy, niebieskie oczy i twarda pupa i wszyscy faceci byli owinięci wokół jej palca. Jednak dla Belli dzień ten był zupełnie inny i również odmiennie potoczył się dla Olivera... Ale po kolei, najpierw co wydarzyło się przedtem.
Bella-Rose wróciła do domu, ale uprzedziła ją już siostra. Siedziała na kanapie z tajemniczą miną, gdy Bella chciała się odezwać Lisa, stłumiła ją i odezwała się pierwsza.
-Co ubierasz na jutro?
-Coś... no, nie wiem jeszcze. Coś tam się wymyśli. - Uśmiechnęła się obojętnie i zabrała się do jedzenia chińszczyzny z papierowej tytki, którą kupiła po drodze w Chinatown.
-Rano... na szybko, prawda siostrzyczko? - Spytała Lisa, a Bella przytaknęła z pełną buzią. Lisa ubrana była w jeansy i koszulę w kratę, a włosy miała upięte we francuza. Nagle cicho wstała z kanapy na której była usadowiona i napadła na siostrę od tyłu, gdy ta przestraszyła się na śmierć i wywaliła część zawartości z tytki na swoją bluzkę i blat przy którym siedziała. Towarzyszył jej przy tym krótki krzyk.
-Zwariowałaś? - Spytała cicho.
-Wszystko jest możliwe, skarbie. - Odparła z fascynacją i z taką samą energią ściągnęła jej z nosa okulary korekcyjne.
-Ej, ej nic nie widzę. Super. - Skomlała pod nosem, gdy Lisa sięgnęła po opakowanie soczewek, którego Bella w ogóle wcześniej nie zauważyła.
-To taki prezent przed gwiazdkowy ode mnie... - Uśmiechnęła się Lisa, wyciągając z pasją zawartość opakowania.
Popchnęła siostrę na fotel i kazała jej patrzeć do góry.
-I jak? – Zapytała Lisa, gdy oczy Belli skończyły łzawić.
-Dziwnie… Trochę szczypie. Ale co ci w ogóle strzeliło do…
-Chodź. - Nakazała siostra i chwyciła ją za rękę. Przyprowadziła ją przed lustro.
-Popatrz. Teraz widać twoje oczy. Jesteś piękna.
Bella-Rose Courtney zobaczyła w lustrze siebie bez okularów. Wyglądała inaczej. Prawie jak nie ona. W pierwszej chwili się nie poznała. Prezentowała się lepiej. I lepiej się czuła.
-I co powiesz? No powiedz, coś wreszcie! - Ponowiła pytanie Lisa, zbyt mocno się ekscytując. Bella przyłożyła dłonie do oczu i radośnie się rozpłakała.
-Dziękuję Bogu, że mam taką wariatkę za siostrę.
Lisa roześmiała się i wzięła ją w ramiona.
-Nie musisz nic mówić. Jesteś śliczna, a nie chciałaś w to uwierzyć. Mam do ciebie jeszcze jedną prośbę... czy mogłabym, to ja cię ubrać na jutrzejszy wieczór?
-Pewnie. - Bella rozkleiła się jeszcze bardziej i przytuliła się do siostry. Siostry od ostatnich kilkunastu lat znowu spały pod jednym dachem i razem też doszły do wniosku, że cyganka nieźle namieszała.

Teraz przyszła pora na sedno.
Nadszedł ten dzień. Cała impreza odbywała się na piętrze, które - swoją drogą - było tego dnia przystrojone z każdej możliwej strony. Stół przy oknie był ubrany w pierniki, owoce, świece i różne inne dary nieba. Większość rozmawiała przy kieliszku wina, a Sharon zabawiała towarzystwo. Elegancko ubrany Oliver też gdzieś stał. Popijał wino z melancholijną, znudzoną miną, z ręką w kieszeni. Podobno pokłócili się z Sharon jakiś czas temu, ale nikt nie wiedział o co im głównie poszło. Poszło im o... Belle.
Wszyscy odłożyli na bok pogaduszki, a podnieśli wzrok na kobietę, która właśnie wkroczyła do sali. Była piękna. "Kto to jest?" - Spytała Jackson z głupim uśmieszkiem, ale nikt nie zwrócił na nią uwagi. Kobieta szła, stukając wysokimi obcasami o kafelkową posadzkę, a spod prześwitującej, granatowej sukienki wychodziły jej zgrabne nogi. Kreacja zakończona była srebrnym paskiem i trzymała się na - swoją drogą - dostojnym biuście. Włosy jej opadały romantyczną falą, grzywka została upięta do góry, a szyję zdobił jej okazały naszyjnik z brylantem. Dwa płatki róż muskały jej policzki, usta przypominały czerwoną porzeczkę. Romantyczności i uroku dodawał jej pełen skromności uśmiech, chowający się pod długimi rzęsami. W dalszym ciągu szła, szukała kogoś. Każdy myślał o sobie... Ale ona myślała tylko o nim.
W końcu stanęła przed nim. Powoli podniósł na nią wzrok, a gdy dotarł spojrzeniem do jej oczu, oprzytomniał w mig.
-Chciałam ci życzyć Wesołych Świąt, Oliver. - Rzekła i już chciała odejść, gdy ją zatrzymał.
-Ja też... znaczy... wow. Bella, wyglądasz...- Gubił się w słowach.
-No, jak? Sama jestem ciekawa. - Skomentowała z uśmiechem. Oli roześmiał się z samego siebie i chwycił ją zmysłowo za dłonie. Wziął się w garść i powiedział z szerokim uśmiechem:
-Pięknie wyglądasz.
-Dziękuję.
Po przełamaniu się opłatkiem i życzeniach szefa, można było zostać, albo się rozejść. Bella-Rose Courtney nie przepadała za takimi imprezami, wolała je spędzać wśród rodziny, więc jako pierwsza opuściła salę, a za nią, o dziwo wybiegł Oliver Louis.
-Mogę ci potowarzyszyć, czy masz inne plany?
-Hmm... niech się zastanowię...hmm... nie mam żadnych planów, panie Louis. - Odparła z chichotem, a Oliver dał mu oddźwięk.
-Wszyscy faceci się za tobą rozglądają, pani Courtney... - Odezwał się, gdy byli już na zewnątrz. Bella się roześmiała i chwyciła go pod ramię.
-Ale to ty idziesz ze mną, a nie oni. - Odparła z czułym uśmiechem. Oli posłał jej lekko zawstydzone spojrzenie, po czym ruszyli razem w zimowy spacer.
-Myślałam, że spędzasz te święta z Sharon.
-Nie, ona… Pomyliłem się, co do niej. To ty powinnaś być na jej miejscu. Zawsze. - Pokręcił głową z gorzką miną. Bella serdecznie się roześmiała i zaczęła kręcić się w kółko, patrząc w białe od śniegu niebo. Ludzie przyglądali się jej z zaciekawieniem.
-Bella! - Zawołał ją i opatulił swoimi ramionami.
-Kochasz mnie? - Spytała z uśmiechem. Oliver wyglądał na skołowanego. - Ja ciebie też.
-Kocham. Od początku cię kochałem, ale musiałem najpierw się sparzyć, żeby dowiedzieć się, że powiedzenie „szukasz tak daleko, a masz tak blisko” jest takie prawdziwe. -  Odparł mocnym głosem.
-Cały czas mnie olewałeś... wolałeś flirtować z biustem S.J. - Skomentowała z wymuszoną pogardą, a Oliver zamknął jej usta pocałunkiem.
-Popełniłem błąd... Nie powinnaś nawet rozmawiać z takim frajerem jak ja. Co ty tutaj jeszcze robisz? - Zapytał ją, a ona pociągnęła go za rękę.
-Nie gadaj głupot, miłość ma to do siebie, że jest ślepa.
-Przepraszam. Wybaczysz mi?
-Za chwilę, dobrze? Tylko jeszcze coś załatwię. - Odparła, a wybaczyła mu na samym początku.
Niespodziewanie znaleźli się w pasażu Las Vegas. Na pasażu znajdowało się multum wystawców, a nabywcy jakby się rozpłynęli w powietrzu. Tylko od czasu do czasu przeszedł ktoś obok nich.
-Gdzie to jest... - Szeptała do siebie Bella-Rose, gdy w końcu, po kilku minutach znalazła, to czego szukała.
-Proszę, ja już tego nie potrzebuję. - Rzekła i położyła flakon perfum na blacie, przy którym siedziała cyganka.

Kobieta z daleka puściła do niej wymowne oczko i pod rękę z facetem, którego kochało całe jej serce, pomaszerowała do wyjścia, nad którym pisało "LoveEnd", ale nie było to zakończenie, a dopiero początek.


T H E  E N D

Wystąpili
Bella-Rose Courtney
Oliver Louis
Lisa Courtney
Sharon Jackson
Cyganka
Szef
...
i inni
...


Przepraszam za miesięczną nieobecność, ale nie umiałam kompletnie zakończyć tego - na pozór jedno-partowego - opowiadania. Wybaczcie. :C  Kolejne powinny być krótsze :P 
Duży problem miałam także z tytułem... zmieniałam go chyba z milion razy, a nadal nie jestem pewna, czy jest dość dobry/pasuje/itd/itp. Mam nadzieję, że Was nie zanudziłam. Tak jakoś dostałam weny na takie love story z Świętami w tle. :)
Tymczasem chciałabym Was zaprosić na mojego nowego bloga oraz na coś wstępo-podobnego do niego. 
ZAPRASZAM I CAŁUJĘ!  // B


3 komentarze:

  1. Tytuł jak i opowiadanie świetne!
    Nawet zbytnio nie wiem jak to skomentować :c Po prostu uwielbiam Twoją twórczość. Myślę, że wystarczy :))

    Pozdrawiam!

    + Świetne imię męskie *.*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję. Co, do imienia, to padło spontanicznie na Oliver... a później czytam Twoje opowiadanie, a tam też Oliver *-*
      Bardzo mi się podoba, Tobie chyba również :>
      Pozdrawiam

      Usuń
  2. Cześć. Muszę przyznać, że pierwsze opowiadanie czytało mi się o wiele przyjemniej niż to teraz, było takie... płynniejsze? W ogóle masz w tym błędy w dialogach i nie wiem czy w poprzednim też były, bo tak jak mówię, bardziej mi się podobało, a więc i mniej zwracałam uwagi na wszystko inne, bo się zaczytałam, a w to jakoś nie mogłam się tak zaczytać.
    Jest napisane tak strasznie ciężko, jest dużo powtórzeń... i być może to tylko moje wrażenie, a inni mają zupełnie odmienne.
    Lubię imię Oliver, kojarzy mi się z Oliverem Twistem :) Nie lubię za to imienia Oliwier.
    Co do tematu opowiadania, to magiczne perfumy skojarzyły mi się z polskim filmem, w którym grała Magdalena Cielecka (chyba nie przekręciłam nazwiska) i tytuł był chyba "Zakochani" albo coś w ten deseń. Nie wiem jednak jak rozumieć końcówkę, czy ona oznacza, że dla kochającego nas mężczyzny nieważne czym pachniemy, jak się ubieramy, czy o siebie dbamy czy nie? Ja sama nie lubię siebie w niezadbanej wersji, gdy np jestem chora, nieumalowana i wlekę się obładowana siatami jak jakaś Rumunka na targ.
    Pokazałaś jednak jak kobieta może źle myśleć o samej sobie, gdy otaczają ją same piękności. To głupota i większość z nas się do tego nie przyznaje, ale ja sama nie czuję się szczególnie dobrze przy osobach ładniejszych ode mnie, a mam dwie takie koleżanki i gdzieś zawsze dla równowagi, gdy idziemy na piwo, ja zapraszam kogoś jeszcze, kogoś normalnego, kto nie jest modelką, bo tamte dwie, to faktycznie wyglądają jak takie ideały kobiecości. Dlatego rozumiem, że twoja bohaterka mogła źle się czuć w pracy przy tej blondi, za to dobrze też pokazałaś, że taka blondi może się czuć zagrożona nawet gdy jej rywalka nie jest tak urodziwa jak ona.
    Tak więc temat opowiadania był okay, przedstawione wydarzenia też oka, sytuacje okay, ale coś w stylu i sposobie spisania tego wszystkiego i nie podpasowało.
    A teraz, póki mam jeszcze trochę czasu, nim moje bachory i mąż wrócą do domu, to przeczytam jeszcze jedną twoją miniaturkę.
    PS. Jakby co, to ja czytam po kolei.

    OdpowiedzUsuń

Skomentuj :) To dużo dla mnie znaczy.

*

© grabarz from WS | XX.