KONKURSOWE "Pozbawiona wyboru"


Krótki opis - streszczenie
JEST PARA. ZWYKŁA DZIEWCZYNA - KRIS I JEJ CHŁOPAK MAXXIE - PŁATNY ZABÓJCA. WSZYSTKO IDZIE GŁADKO DO CZASU OSTATNIEGO ZLECENIA. OKAZUJE SIĘ ONO PUŁAPKĄ, W KTÓRĄ MAXXIE WPADA. JEGO DZIEWCZYNA POSTANAWIA WYDOSTAĆ GO Z CIUPY. SAMA STAJE SIĘ HITMANEM, MASZYNĄ DO ZABIJANIA. CZY ISTNIEJĄ GRANICE W MIŁOŚCI? A TY DO CZEGO BYŁBYŚ ZDOLNY, GDYBYŚ ZOSTAŁ POZBAWIONY WYBORU?





W mieście położonym dwadzieścia pięć kilometrów od Katowic, drzewa pod wpływem podmuchu wiatru spokojnie kołysały się, jak kołysze się dziecko do snu, a żółte taksówki rozbijały się przy Placu Wolności, gdzie niekiedy w czasie takich dni jak ten, tarnogórscy strażacy spryskiwali wodą zziajanych mieszkańców. Jednak tego dnia ich tam nie było. Wśród wąskich, wybrukowanych uliczek i zabytkowych domów mieszkalnych, przechadzała się pewna kobieta. Nad jej głową, rozpościerało się błękitne niebo, a pod stopami dywan z płytek chodnikowych, który powolutku zmierzał w stronę ulicy Krakowskiej. Myśli kobiety zaprzątnięte były przytłaczającymi wspomnieniami, dlatego też nie zauważyła, kiedy wystąpiła z uliczki. Wkroczywszy na główną ulicę, miejscy artyści rozbudzili ją ze stanu pół snu, pół jawy. Podskoczyła i posłała im niewyraźny uśmiech chowający się pod warstwą smutku. Strzepnęła z siebie negatywne emocje i wsparła ich kilkoma złotymi, po czym pomaszerowała dalej. Za parę minut stanęła na środku ulicy. Wpatrywała się tępo w swoje oblicze, które odbijało się w szybie którejś z wystaw sklepowych. Wokoło niej kłębiło się mnóstwo ludzi, jednak ona nie czuła ich obecności. Jej narządy słuchu i wzroku nie wychwytywały nikogo. Czuła się jak powietrze – równocześnie była i jej nie było. Jej życie stało się totalną porażką, gdy jego w nim zabrakło.

Były wakacje. Z nieba lał się żar. Młodzi z całym ekwipunkiem wyjeżdżali za miasto, by nacieszyć się jak najmocniej chwilami swobody, bo w końcu raz się jest młodym. Jednak nie każdy mógł poświęcać się lenistwu.
W nieco już zniszczonym budynku mieszkalnym, któremu przydałby się remont, na pierwszym piętrze przez uchylone okno sączył się dźwięk włączonego telewizora. Piętro wyżej okno było zamknięte. Za jego szybą, dwie sylwetki usytuowane były na łóżku. Ona rozciągała się na pościeli, czytając książkę, podczas gdy on siedział obok niej i był czymś zajęty. Kobieta niespodziewanie przecięła ciszę pytaniem:

-Jesteś głodny? – W odpowiedzi dostała tylko krótki pomruk. Za moment podniosła się z łóżka i spojrzała na rynek, który topił się w promykach słonecznych.
-Może pójdziemy na lody? – spytała za chwilę. – Zawsze chodziliśmy tam. – Wyciągnęła palec i zatrzymała go w powietrzu, wskazując kawiarnie pod Podcieniami. Mężczyzna nawet się nie obejrzał, jednak za ułamek sekundy odwrócił głowę.
-Nie mam ochoty, Kris. Jeśli chcesz, idź sama. – oznajmił sucho.

Nienawidziła tych dni. Nienawidziła, gdy całą jego uwagę zaprzątała praca. Od zawsze towarzyszyły jej mieszane uczucia w tej kwestii. Z jednej strony pociągało ją to, co robił, ale z drugiej potwornie się bała, że wpłynie to na ich wzajemne relacje.
Maxxie przygotowywał się do zlecenia, które dostał jakiś czas temu. Właśnie czyścił na kolanach składany karabin i obmyślał w swojej głowie strategie. Nic nie mówił, ale Kris wiedziała, że boi się bardziej niż kiedykolwiek. Wyczytała to z jego wyzbytej emocji twarzy. Niespodziewanie objęła go za tors.
-Czy muszę użyć chwytów poniżej pasa, żebyś spędził dzisiejszy wieczór ze mną? – spytała. Mężczyzna roześmiał się.
-Zawsze możesz spróbować. - Przebiegł wzrokiem po jej piegowatej twarzy i posłał jej uśmiech modelowany na niegrzecznego chłopca.
-Mistrz w swoim fachu miałby nie zrobić sobie przerwy? – ciągnęła dalej. Chwilę wcześniej stanęła naprzeciwko swojego rozmówcy i podparła boki z zamyśloną miną.
-Może jestem najlepszy, ale nawet najlepszym przydaje się trening. – odparłszy, wstał i odłożył broń. W ułamku sekundy przód jego ciężkich butów, zetknął się z nagimi stopami Kris. Podniósł jej podbródek.
-Nie bądź smutna. – wyszeptał.
-Nie jestem.
-Wyjedziemy stąd. Obiecuję.
-Nie obiecuj rzeczy, których nie możesz dotrzymać...

Kobieta miała zamiar odejść, ale mężczyzna wsadził palec za jej pasek od spodni i przyciągnął ją do siebie, po czym zmusił ją, żeby na niego spojrzała.
Kruczoczarne, wiecznie nieuczesane włosy, opadały mu na zmarszczone czoło. Miał prosty nos, spierzchnięte usta, które zawsze wyrażały koncentrację i szalone oczy. Był draniem, ale za zielonymi oczami krył się wrażliwy mężczyzna. Kochała każdy skrawek jego umięśnionego ciała, choć nie był szeroki w ramionach i nie miał dwóch metrów. Pomimo tego posiadał niezwykły urok osobisty. Nie przywiązywał większej uwagi do wyglądu. Mimo wszystko przyciągał kobiece spojrzenia na ulicy.
-Po prostu nie mogę tak dłużej... – oznajmiła, wtulając swoją twarz w jego klatkę piersiową.
-Wiem. - odparł i złożył na jej czole delikatnego całusa. – Niedługo to się skończy. – dodał z poważną miną – Ale jeszcze nie teraz.
Sam miał zamglony wzrok. Poczuła, że jego serce wariuje.
-Czego się boisz najbardziej? – spytała.
-Że zostawię cię samą z tym wszystkim.

Cienki lód dzielił ją od spazm. Wiedziała, że nie może być słaba. W końcu Maxxie od początku jej powtarzał: nie odsłaniaj swoich najsłabszych punktów, bądź silna. I była.
-Ale nigdy nic takiego się nie stanie, słyszysz mnie? - Wziął w dłonie jej twarz i starał się sam uwierzyć w sens swoich słów, gdy ona w głowie już miała najczarniejszy scenariusz.

Gdy Kris to wszystko sobie przypominała, łzy jak grochy ciekły jej po policzkach. Mogła coś zrobić. Ale nie zrobiła nic i to bolało ją najbardziej. Od samego początku miała złe przeczucie, co do tego zlecenia. Powinna była go wtedy przekonać, żeby o tym zapomniał i że lepiej będzie jak spędzą ten wieczór tylko we dwoje. Mogła też go związać - cokolwiek, byle by tej nocy nie wychodził. O czym w ogóle myślała? Maxxie i tak zrobiłby po swojemu. Taki już był – wolny jak ptak. Skrępowany był jedynie miłością. Zakochał się w Kris od pierwszego wejrzenia. Myślał o tym uczuciu jak o czymś co zdarza się tylko raz w życiu i jest bezcenne. Jej miłość była jak niezatapialny statek. Zawsze podnosiła go na duchu, nawet wtedy, gdy nie powinna.

Mijał właśnie miesiąc rozłąki, Krystyna - bo tak miała w pełni na imię, wróciwszy do domu, rzuciła zakupy w kąt i przysiadła na brzegu łóżka. W powietrzu unosił się jeszcze jego zapach. Siedziała tak przez kilka chwil ściskając w dłoniach jego zdjęcie, jednak nie uroniła ani jednej łzy. Była silniejsza niż kiedykolwiek. Jego odejście tylko ją wzmocniło. Powtarzała sobie te zdania jak mantrę, bo naprawdę była to tylko złudna myśl, żeby nie rozpaść się na kawałki.
Nigdy przedtem nie myślałaby o tym o czym myślała teraz. Pragnęła popełnić przestępstwo. Właśnie to utrzymywało ją jeszcze przy życiu. Jakby nie to – dawno by już przepadła. W głowie miała wszystkie jego słowa i przemyślenia, które tuliły ją do świata ich wspomnień. Obrazy migały jej przed oczami jak migawka flesza. Czuła jego czuły wzrok, dotyk jego twardego zarostu na swojej nagiej skórze, słyszała przyjemny szept jego głosu przy swoim uchu. Nie było słów, które wyraziłyby jak bardzo za nim tęskniła. Jednakże umiała sobie poradzić z tą tęsknotą.
W chwilach tęsknoty wyciągała z pod łóżka neseser, który niegdyś był zamykany na kłódkę i otwierała go, żeby nakarmić swoją żądzę odwetu. Lśniące karabiny, granaty i inne środki bojowe potrzebne do walki połyskiwały w półmroku pokoju, zza zasłoniętych okien. Kris mierzyła wzrokiem cały asortyment, a oczami wyobraźni już widziała siebie z kuloodporną kamizelką na piersi, nowiuśkimi pistoletami Ingram M11 w obu dłoniach i bojowymi barwami na policzkach.
Widziała siebie jak zjawia się na sali sądowej i rozwala wszystkich po kolei, żeby dostać się do swojego ukochanego. Uwalnia mu ręce i nogi z kajdan. Już wychodząc, dziewczyna mierzy wszystkim w twarz. Ludzie krzyczą i w geście poddania, umieszczają dziesięć wyprostowanych palców przy swojej głowie.
Przed sądem trwa piekło. Tysiące radiowozów z każdej strony, a przy nich policjanci –bezradni, brutalnie wyrwani ze swoich placówek, z nad kawy czy pączka. Teraz mierzący w środek jej głowy. Tymczasem szkoły w okolicy zostają zamknięte, a piesi przegonieni z chodnika. Niespodziewanie słychać bum. Wybucha cukiernia z naprzeciwka. Cały gruz budynku zwala się na pasy i stojące tam policyjne samochody. Sznur wybuchów ciągnie się. Następny jest budynek mieszkalny, później kolejny i kolejny... A oni uciekają.

Później zamykała kuferek i z powrotem wsuwała go pod łóżko, żeby wrócić do rzeczywistości. Wówczas, gdy kładła się spać, w środku nocy stawiał ją na nogi dźwięk przekręcanego klucza w zamku. Ale była to tylko jej wyobraźnia, bo pragnęła znów ujrzeć go w drzwiach, po drugiej w nocy, przeważnie zranionego, przeważnie szepczącego: „ciii... śpij” i następnie kuśtykającego do łazienki.

Jak pewnej nocy. Kris, tylko narzuciła na piżamę szlafrok i podążyła po omacku w poszukiwaniu łazienki. Gdy w końcu oparła się o framugę drzwi, uderzyło ją mocne światło gołej żarówki. Po chwili odnalazła go swoim wzrokiem. Siedział na wannie, wijąc się z bólu. Próbował pozbyć się zakrwawionego ubrania, ale nie potrafił. Był zbyt słaby. Kris bez słowa do niego podeszła i pomogła mu ściągnąć przez głowę czarną bluzę, spodnie i całą zbędną odzież.
-To nic takiego. – odezwał się pierwszy, gdy miał już przemyte i opatrzone rany. Zielone oczy Kris ciągle wypełniały się łzami. Tak bardzo się bała, że kiedyś nie będzie w stanie mu pomóc. Maxxie na pewno miał szczęście – Kris była zawsze skora do pomocy.
-Dobrze, że jeszcze żyjesz. – oznajmiła sucho, pomagając mu wciągnąć czystą koszulkę.
Mężczyzna, siedząc na wannie, uśmiechnął się wdzięcznie i wsadził jej kosmyk krótkich rudych włosów za ucho.
-Dziękuję, Kris. Za wszystko. – szepnął i przyciągnął ją do siebie, po czym objął ją w biodrach i pocałował.
–Nie mogę cię prosić o cierpliwość, ale proszę zostań ze mną. – Przejechał kciukiem po jej wargach.
Kobieta uśmiechnęła się pod wpływem jego dotyku i zgarnęła mu z czoła niesforną grzywkę. Następnie zetknęła swoje czoło z jego.
-Nie wiem, co bym zrobiła, gdybyś... – wyszeptała.
-Ciii… jestem przy tobie.

Za kilka godzin Kris i Maxxie leżeli przytuleni na łóżku i wsłuchiwali się w brzmienie cykad i świerszczy na zewnątrz. W szparze między zasłonami, przeświecały smugi żółtawych świateł ulicznych latarni. Nie zapowiadało się na rozmowę, ale mężczyzna niespodziewanie przerwał ciszę.
-Kris, śpisz?
-Coś ty.
-To dobrze, bo muszę ci coś powiedzieć.
Kris oblał zimny pot. Mogła tylko się domyślać, co miał jej do powiedzenia. Ale przypuszczała, że nie będzie to dobra nowina. Spoczywała na jego klatce piersiowej i tylko z jednego powodu mogła już lekko odetchnąć – jego serce biło.
-Pamiętasz to zlecenie, które dostałem jakiś czas temu?
-Mhm. - Nie była w stanie wydusić nic więcej. Poczuła, że zbliża się do punku kulminacyjnego, a nad nimi zawisają ciemne chmury…
-To dobrze… Yyy, ale w sumie nie ważne. – odparł i cmoknął ją delikatnie w czoło. Kris była za bardzo zmęczona, żeby się zirytować czy sprzedać mu kuksańca w bok, więc tylko mruknęła coś niezrozumiałego pod nosem.
-Kris, chodziłaś kiedyś na zajęcia z samoobrony, prawda? – Wyłonił się nagle z ciszy jego głos.
-Tak, ale co to… - mamrotała.
-A tak tylko pytam.
-Kochanie, czy coś się dzieje? – zapytała za moment. – Powiedziałbyś mi, gdybyś miał kłopoty? Maxxie?
Przez chwilę milczał.
-Oczywiście. – skłamał.
W kolejne dni Maxxie nie przypominał samego siebie. Chodził podenerwowany i schludniej ubrany, układał swoje niesforne włosy i jakby częściej się uśmiechał. Jednak uśmiech ten skrywał pewien sekret, tak jak i para jego oczu. Kris nie mogła go rozgryźć. Ale pewnego dnia, gdy znajdowała się właśnie w kuchni i zmywała naczynia, zaszedł ją od tyłu.
-Kris? – wyszeptał jej imię jakimś zmienionym głosem.
-Zaraz, Maxxie, przecież widzisz, że jestem zajęta... – odparowała. Mężczyzna w dalszym ciągu irytująco nalegał, więc za moment wytarła w pośpiechu naczynia i odwróciła się napięcie w jego kierunku.
-Co chciał.. – zaczęła gotowa do kłótni, ale złość opadła i reszta słów utknęła jej w gardle. Maxxie stał przed nią z bukietem słoneczników. Miał na sobie białą koszulę, którą wsadził w spodnie. A włosy zaczesał do tyłu.
-Co ty wyprawiasz, Maxxie?! Masz gorączkę? – Uśmiechnęła się czule.
-Zawsze mówiłaś, że chciałabyś wyjść za mąż. I pomyślałem sobie, że się ucieszysz, gdy ci się oświadczę... – Wyraziwszy te słowa, wyciągnął z kieszeni okrągłe czerwone pudełeczko i uklęknął przed nią.
-Ja, ja... – jąkała się ze wzruszenia. – Nie wiem co mam powiedzieć...
-Powiedź „tak”. – Uśmiechnął się szarmancko i poruszył śmiesznie brwiami, na co dziewczyna zachichotała. – Wyjdziesz za mnie? – zapytał. Kris wytarła zapłakane oczy, po czym pomogła mężczyźnie wstać.
-Oczywiście, że tak! Ale ten pierścionek nic nie zmienia. Moje uczucia do ciebie zostają niezmienne, wiesz o tym. Tylko ty wypełniasz moje serce.
-Kocham cię po raz pierwszy i kocham cię po raz ostatni... – Mówiąc to, wsunął jej na palec złoty pierścionek.
-Jest prześliczny. – skomentowała i pocałowała swojego narzeczonego w usta.
-I nie kradziony. – dorzucił za moment mężczyzna, po czym oboje roześmiali się jak z dobrego dowcipu.

Kris spoglądała ze smutkiem na swój pierścionek zaręczynowy, w którym odbijały się promienie słoneczne, gdy leżała na dachu biblioteki przy ulicy Zamkowej. Trzymając w dłoniach karabin snajperski Barrett, mierzyła w jakiś punkt przed sobą. Ćwiczyła strzelanie.
Wyimaginowała sobie, że leży obok niej Maxxie: wetknięty papieros za uchem, trzydniowy zarost, srebrne kółeczko w lewym uchu, jego dłonie, chcące poprawić już po raz setny jej chwyt na spluwie.
Nagle wciągnęła głęboko powietrze. Chciałaby znów poczuć jego wodę po goleniu, która tak ją drażniła w nozdrza. Teraz było to nieważne. Ten zapach był jak narkotyczna woń. Nie znosiła jej, ale z dnia na dzień potrzebowała jej więcej, żeby przeżyć do wschodu i zachodu słońca.

Czasami, gdy dopadały ją te gorsze dni, rozprowadzała ten zapach po całym mieszkaniu, żeby oszukać pewną słabą cząstkę siebie. Wtedy mogła wmawiać sobie do woli, że zaraz Maxxie wyjdzie z drugiego pokoju i powie, że się ogolił i chce dostać buzi. Tak bardzo było jej to teraz potrzebne. To jego niebanalne poczucie humoru. Takie chwile były najgorsze. Dni smutku ciągnęły się, jakby nigdy nie miały się skończyć. Kris leżała wtedy na łóżku w pozycji embrionalnej i darła się jakby ją ze skóry obdzierali, a łzy jak grochy płynęły po jej twarzy. Pragnęła tylko jednego – śmierci. Później znowu przychodziła nadzieja, która rozświetlała jej myśli. I mogła znów na nowo zdrowo myśleć. Wszystkie wspólne wspomnienia nosiła w sercu, ale tą datę, w której zniknął i został po nim tylko list, chciałaby zapomnieć.


Przepraszam, że nic nie powiedziałem, ale szalenie się bałem, a nie chciałem, żebyś sama się bała. Wystarczyło, że już bez tego coś przeczuwałaś. Wpadłem. To była pułapka. Teraz, gdy to czytasz, pewnie siedzisz na naszym łóżku, garbiąc się i podpierając lewym nadgarstkiem brodę. Czyż nie? Znam cię na pamięć… Ja w tym czasie prawdopodobnie będę już w ich rękach. Cały czas są krok przede mną. Czuję jakby milion par oczu wlepiało we mnie wzrok, na każdym kroku. Powoli popadam już w obłęd. Policja nic nie wie, oni są tylko pionkami. Ale ja bym obawiał się bardziej „tych drugich”. Dlatego zostawiam ci pieniądze (dużo pieniędzy!). Znajdziesz je w kasecie VHS z podpisem: „I Komunia Święta”. Weź je wszystkie i wyjedź. Jak najszybciej i jak najdalej!

Kocham, Maxxie


Miał kłopoty. Ostatnie zlecenie było pułapką. Ktoś z rodziny jego ofiar szukał na nim zemsty. Jakimś cudem, ta osoba dowiedziała się kim jest i podkablowała glinom. Sam od samego początku podejrzewał, że coś było nie tak z tym zleceniem, jednak zaryzykował. Powoli wpadał w objęcia obłędu – miał wrażenie, że ciągle ktoś go obserwuje. I nie mylił się. Jego „ofiara” zawsze była krok przed nim, dlatego pewnej nocy wpadł. Zdążył tylko zostawić ten krótki beznadziejny list. Właśnie taki bieg wydarzeń rozważała Kris.

Po przeczytaniu i wylaniu morza łez, dziewczyna po zmierzała do dużego pokoju. Tam przykucnęła przed meblościanką zapełnioną kasetami. Z precyzją snajpera po kilku minutach szukania wyjęła z najniższej półki właściwą kasetę.

Pieniędzy starczyłoby spokojnie na podróż i jeszcze zostałaby ładna sumka na przyjemności. Jednak Kris od początku, przed otwarciem listu, wiedziała, że zechce mu pomóc – niezależnie od tego, jaka była by jego wola.

Nie potrafiła już znieść, tego przytłaczającego bólu spowodowanego tęsknotą. Zwłaszcza, że nie przygotowała się na taką nagłą rozłąkę. A jak miała by się do niej przygotować? W ogóle: da się? Ich serca połączone były aortą, a dusze nadprzyrodzonym łańcuchem, którego nie da się rozerwać. Czy da się z dnia na dzień wyrwać ze swojej duszy cząstki samego siebie wraz z miłością do drugiego człowieka? To wcale nie takie proste. Tęsknota za jego osobą przemieniła ją. Mimo wszystko pozostała starą, dobrą Kris. Bała się, że gdy całkowicie ulegnie zmianie, wraz z nią uleci cała miłość jaką darzyła Maxxiego. Całe „szkolenie” sprawiło tylko, że stała się bardziej odważna i bezczelna, a broń stała się jej chlebem powszednim.

Aczkolwiek różniła się od wirtualnej Lary Croft, przede wszystkim tym, że była prawdziwa, a uczucia nie składały się na kody, lecz były rzeczywiste. Dlatego też potrzebowała pomocy. Musiała mieć partnera, żeby plan się powiódł. Dlatego pewnego dnia zdecydowała się wybrać dawno nie używany numer.

Dopiero po którymś sygnale odebrał.
-Halo? Tutaj Kryst...
-Wiem.
Nawet się nie zastanawiała jak ma zacząć, jak ma mu wszystko powiedzieć, przecież tak dawno nie słyszała jego głosu. Nawet nie wiedziała, czy podniesie tą cholerną słuchawkę. Jednak gdy odebrał, postanowiła, że od razu przejdzie do rzeczy, nim przerwie połączenie.
-Mam prośbę.
-Domyślam się nawet jaką.


Sześćdziesiąt dwa dni później, Kris wstała razem ze słońcem, spała z bronią pod poduszką, a dzień wcześniej spakowała wszystkie potrzebne rzeczy do dużej torby, którą później umieściła na tylnym siedzeniu swojego Opla Astry.
Tego dnia służby mundurowe miały za zadanie, przewieźć groźnego przestępcę Maksymiliana S. z lokalnego więzienia do Aresztu Śledczego w jakimś większym mieście. Jednak dokładniejsza lokalizacja zatrzymania była owiana tajemnicą.

Około czwartej wsiadła w auto. Broń schowała za daszkiem. Przejechała kilkanaście metrów i zaparkowała w przydrożnej leśnej uliczce, niedaleko której mieli przejeżdżać. Nie umiała strzepnąć z siebie tych uczuć, które ukrywała przez ten cały czas pod maską uśmiechów. Najciężej było jej wtedy, gdy przypadkiem spotykała na klatce schodowej swoją starszą sąsiadkę. Kobieta raniła ją każdym słowem jak nożem. W samo serce.
-Co z tym młodzieńcem, który do pani przychodził? Był taki uroczy. Zawsze pomocny. Zawsze zakupy pomógł wnieść, a na kwiaty dla ciebie też nie oszczędzał. Miłość można było wyczytać z jego oczu. Już do pani nie przychodzi? - Kris w odpowiedzi kiwała z uśmiechem głową i starała się na zewnątrz zachować równowagę ducha, choć wewnątrz pękała jak szyba, gdy pojawia się rysa.

Jednak teraz musiała się skupić na rzeczywistości i nie rozpamiętywać przeszłości. Popełnienie błędu mogło spowodować jeszcze dłuższą rozłąkę. Na zawsze. Siedziała przed kierownicą, nerwowo w nią stukając i co chwilę patrząc, a to na godzinę, a to na drogę. Plan był prosty: zatrzymać wóz, wyciągnąć Maxxiego i uciec. Jednak jak osaczyć opancerzoną furgonetkę, gdy nie jest się atletycznej postury i nigdy nie popełniało się podobnych wykroczeń? Dlatego tym miał się zająć ojciec Maxxiego. Gdyby sam więzień dowiedział się, że jego ojciec zamieszany jest w jego ucieczkę – wolałby zginąć niż skorzystać. Stara kłótnia odcisnęła piętno na ich rodzinnych stosunkach. Nigdy już nie mieli się widzieć. Jednak taki, a nie inny bieg wydarzeń, spowodował rozluźnienie węzła nienawiści. I staruszek postanowił im pomóc. Tylko tyle mógł jeszcze zrobić dla swojego syna, bo dziurę w jego sercu, zrodzoną przez lata bez ojca i oziębłości z jego strony, nie można było już niczym załatać.

Staruszek wyciągnął z piwnicy dawno już nieużywany karabin na polowania i zajął swoje stanowisko. Niedaleko leśnej uliczki kucnął w zaroślach i nasłuchiwał. Gdy wtem wychwycił, że policyjny pikap mknie 60 kilometrów na godzinę w jego stronę, w odległości dwóch kilometrów, wyszedł mu na przód, po czym wymierzył i nacisnął spust. Najpierw strzelał w przednią szybę i w kierowcę. Gdy szyba wreszcie popękała, wziął na muszkę każdą z czterech opon. Wszystko działo się bardzo szybko. Furgonetka zatańczyła na jezdni jak korek na wodzie i niespodziewanie zwaliła się na beton, szorując przy tym jezdnie jednym bokiem.

Mężczyzna podbiegł pod miejsce wypadku, po czym przestrzelił pozostałym gliniarzom kolana i wziął się za otwieranie tylnych drzwi. Nic nie dało wykrzywianie zatrzasku łomem. W końcu stracił cierpliwość i wystrzelił z karabinu. Zasuwa puściła. Nie obawiał się, że kolejny policjant rzuci się na niego. Obstawiał, że jego syn już się nim zajął. I miał racje. Uchyliwszy czarne ciężkie drzwi, jego oczom ukazał się Maxxie, siedzący na mundurowym. Miał na głowie worek, ręce skuto mu łańcuchem, ale to nie przeszkadzało mu w obezwładnieniu policjanta. Gdy usłyszał oddech mężczyzny, przybrał bojową pozycje.
-Spokojnie. To tylko ja.
-Ojciec…?!
-Nie ma czasu na wyjaśnienia. – bełkotał, bardzo męczyło go mówienie. Prawdopodobnie został postrzelony, a adrenalina uśmierzyła mu ból. - Kris czeka w samochodzie. Biegnij do niej. – Ściągnął mu wszystkie blokady.
-A co z tobą? – zapytał Maxxie, gdy miał już uwolnione ręce i nogi.
Ojciec machnął ręką.
-Zatrzymam ich trochę. – Wykrzywił usta w uśmiechu, a wtedy można było usłyszeć w tle jeszcze dalekie wycie syren policyjnych, które zaczęło narastać z każdą sekundą.
Zbieg odwrócił się i zaczął biec. Biegł, wywracając się co chwilę, to na wilgotnej od rosy trawie, to na żwirze wysypanym na uliczce. Nie odwracał się za siebie – gonił co sił w nogach, chociaż wiedział, że są coraz bliżej i mają coraz mniej czasu. Od razu poznał jej zaparkowanego Opla. Bez zastanowienia chwycił za jego klamkę i z rozmachem otworzył drzwi, by do niego wskoczyć. Postać siedząca przed kierownicą, wyciągnęła spluwę i wymierzyła w niego. Ale jak szybko ją wyciągnęła, tak szybko ją opuściła. Ten moment na który tak długo czekała – właśnie nadszedł. Na wyciągnięcie ręki siedział Maxxie. Ta sama twarz, lecz teraz okalały ją rany i zadrapania. Jednak jego zielone oczy patrzyły na nią z taką samą czułością, lecz obramowywały je teraz dostrzegalne fioletowe sińce. W tej samej chwili rzucili się sobie w ramiona. Mężczyzna przytulał się do jej włosów, całował ją, płakał.
-Kris, ty kochana wariatko! Miałaś wyjechać! – wycharczał, narkotyzując się jej zapachem.
-Nie mogłam. Po prostu nie potrafiłam…

Zamknął jej usta pocałunkiem. Kciukami zaznaczał linię jej szczęki. Ich usta złączyły się w jedność. Jednak chwila ta nie trwała długo – nie mogła. Po kilku minutach Kris uruchomiła silnik i zaczęła wycofywać samochód.
-Mamy mało czasu. – zauważył Maxxie, gdy kobieta wrzucała bieg. – Nawet się nie obejrzymy, a już tu będą. Mamy pięć, góra dziesięć minut. – zaznaczył.
Nie mylił się. Dokładnie dziesięć minut później, Kris mknęła sto kilometrów na godzinę, wyprzedzając każde napotkane auto na szosie, a za nimi ciągnął się sznur policyjnych aut. Zmierzali w kierunku lotniska. Niespodziewanie w samochodzie zaczęła mrugać kontrolka.
-Kris! Zatankowałaś bak? – zapytał, choć pytanie było zbędne.
-Szlag! Zapomniałam!

Mężczyzna sprawnie przejął kontrolę nad kierownicą i zjechał z drogi, wtaczając się na jakąś polanę. Samochód sunął ciężko po nierównym terenie, w końcu nie był to Jeep. Gdy po kilku metrach całkiem się zakopali, oboje wiedzieli co robić dalej. Równocześnie wyskoczyli ze samochodu i puścili się biegiem. Trzymali się za ręce, biegnąc ile sił w nogach. Nad ich głowami rozpościerało się błękitne niebo, jednak to nie zapowiadał się dobry dzień. Za ich plecami gromadziły się ciemne chmury w postaci policyjnych wozów. Byli szybcy, ale niewystarczająco, żeby móc uciec. Kilku strzelców zaczęło podążać ich śladem. Biegli jak spuszczone ze smyczy wściekłe psy. W oka mgnieniu już wpadali w ich paszcze.
-Zatrzymać się! Bo będziemy strzelać! – darł się policjant przez megafon. Oboje puścili tą informacje mimo uszu. Maxxie za moment skierował lufę pistoletu za siebie i broń zrobiła klik, klik, klik. I zaczęli się od nich oddalać.
-Ruda dziewczyna, około metr sześćdziesiąt wzrostu. Ucieka razem z więźniem Maksymilianem S. Biegną w stronę lotniska. – mówił mężczyzna ze słuchawkami na głowie, schowany za sterem helikoptera, który pojawił się na niebie jak grom z jasnego nieba. – Przetnę im drogę. – dodał i uśmiechnął się tajemniczo, następnie przeciął przestrzeń pociskami. W powietrzu zaświszczały kule.
-Nie masz pozwolenia na strzelanie!!! - darł się inny głos w słuchawce. – Wstrzymać atak! To rozkaz!

Niespodziewanie mężczyzna i kobieta runęli na ziemię.

Uczucie szczęścia i bólu rozrywały jej klatkę piersiową. Postrzał. Dostała. Jej lewe płuco krwawiło. Wiedziała o tym, ale jej mózg tak jakby się wyłączył. Teraz liczyło się dla niej to, że trzymał ją za rękę. Była szczęśliwa. Nisko nad ich głowami przelatywały samoloty. Odbierała rzeczywistość jakby przez mgłę. Powoli traciła przytomność. Maxxie leżał tuż obok, chwilę wcześniej przyczołgał się ostatkiem sił, by chwycić ją za rękę. Wpatrywał się w nią, ale nie mógł nic powiedzieć. Mógł tylko ścisnąć mocniej jej dłoń.

Niespodziewanie spojrzała na niego. Z jej ust ciekła strużka krwi. Sam mężczyzna nie był w lepszym stanie. Strzały przecięły jego wnętrzności na wylot. Na jego czarnej bluzie widniała ciemnoczerwona smuga od krwi. Ich łzy były mokre, a uczucia rozmyte. Gdy na tym świecie nie mogli być razem, woleli umrzeć niż żyć osobno. Ich serca przestały bić, bo oboje skoczyli na główkę do oceanu szaleństwa, ale nikt ich do tego nie zmusił. Sami podjęli decyzje, w końcu nie każdy chce oszaleć z miłości. Teraz każdy dwa razy się zastanowi, zanim się zakocha.




THE END


---------------------------------------



Zajęłam miejsce.... żadne! :) Okazało się, (co mnie bardzo rozczarowało) że większość uczestników to osoby starsze, w wieku moich rodziców czy nawet dziadków. W takim przypadku miałam zero szans na wygraną, chyba logiczne, że mają oni większe pole do popisu i lepszy warsztat pisarski niż jakaś tam marna osiemnastolatka jak ja.




Pozdrawiam, Bunko :)))))))))

2 komentarze:

  1. Nie lubię jednopartów, ale to jakoś... musiała przeczytać. Zaczęłam, a potem nie chciałam kończyć, bo uwielbiam taką tematykę. Jak już przeczytałam, że w grę wchodzi broń i niegrzeczny, ale kochający typek, no to zapomniałam o całym świecie, haha;D A końcowką mnie totalnie kupiłaś. Świetny był ten moment gdy umierając, starał się doczołgać do ukochanej, by chwycić ją za rękę... Szkoda, że nie wygrałaś;/
    Czekam na kolejną dawkę twojej twórczości! ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Są błędy w dialogach. Brak spacji między myślnikami a słowami (szczególnie na początku każdego dialogu), no i za dużo w nich kropek. gdy piszesz po myślniku "odparłszy", to wcześniej nie ma kropki,kończącej poprzednie zdanie.
    Powiem szczerze, że żałuję, iż nie wiem jaki jest temat tego opowiadania. Jednak całe opowiadanie mi się wydaje nierzeczywiste, nierealne, taka totalna bajeczka, a M. to niczym Superman.
    Na początku rzuciły mi się w oczy niepolskie imiona i Katowice, potem wyjaśniłaś Kris, ze to Krystyna, więc poczułam się trochę uspokojona.
    "Zdjął mu wszystkie blokady" - a co on był telefonem komórkowym? Piszesz w narracji trzecioosobowej, temat niby poważny, a język strasznie kolokwialny i to nie tylko w dialogach.
    A już całkiem dobiłaś mnie tym, że nie zatankowała baku do pełna.
    Jak dla mnie to totalna bajeczka i brakło mi w tym czegoś co pozwoliłoby poczuć te emocje, a bym mogła je poczuć, musiałabym uwierzyć w możliwość istnienia takich bohaterów.
    Ani trochę po tym nie mam ochoty się dwa razy zastanowić zanim się zakocham, więc jeśli tego dotyczyć miał temat, jakieś przestrogi, to... popłynęłaś.
    Co do konkursu, to wiek nie ma aż takiego znaczenia. Myślę, że warsztat pisarski zdobywa się doświadczeniem i talentem, a to może mieć większe kilkunastolatek od emeryta. Chyba w konkursach liczy się też pomysł, ale tego wiedzieć nie mogę na pewno, bo sama nigdy w żadnym nie brałam udziału.

    OdpowiedzUsuń

Skomentuj :) To dużo dla mnie znaczy.

*

© grabarz from WS | XX.