Środek lokomocji
Jest piątek. Piąteczek, piątunio.
Godzina piętnasta mija na tarczy zegara. W końcu wyrywam się z objęć szkoły.
Mijają mnie po drodze ludzie, których nie znam, choć chodzę z nimi już ponad
rok do tych samych murów szkolnych. Nikt nie mówi do poniedziałku, więc i
ja nie muszę nic odpowiadać.
Po wyjściu, od razu wita mnie
przytulny wiaterek, który przypomina mi o wiośnie. Jestem poza zasięgiem. Gdy
włączam play i zaczyna lecieć moja ulubiona piosenka, wtedy wita mnie baśniowa
brama własnej wyobraźni… Ale brutalnie przerywa to wszystko – samochód, który
przejeżdżając obok, częstuje moją kurtkę kałużą. Nie pozdrawiam go
środkowym palcem, ale uśmiecham się i zastanawiam się czy nie pójść lepiej na
myjnie samochodową zamiast na przystanek autobusowy.
Jestem w drodze na autobus.
Nawiasem mówiąc na autobus, który może już odjechał. Szalone są te autobusy, a
jeszcze bardziej szalone są godziny ich przyjazdów. Jeszcze lepiej jest w środy
i we wtorki. Autobus jest po czternastej – osiem i dziewięć minut, a ja kończę
dopiero dziesięć. Co za paranoja i ironia losu w jednym. Kolejny autobus jest
dopiero za półgodziny. Może jest tak, żebym skorzystała z własnych
zdrowych nóg, które dostałam za friko? Nie wiem, ale jakby się nad tym
dłużej zastanowić, ma to jakiś głębszy sens. Bilet miesięczny tani nie jest, a
nogi mam, więc mogę pójść i zajść dalej niż wszyscy. Mogę nawet pobiec.
Ale wracając do ów piątku: mam
tylko trzy minuty, by zdążyć. Czasem się uwinę – częściej nie, ale różnie bywa.
Może dzisiaj los się do mnie uśmiechnie? Kto wie? Przyśpieszam kroku. Mijam
sąd, przy którym zawsze kręcą się jakieś podejrzane typki i wchodzę w zakręt.
Teraz wszystko staje się już jasne. Niespodziewanie ktoś szturcha mnie w ramię
– to kolega z klasy. Łypię na niego, lekko zniecierpliwionym wzrokiem, a on
nawija, że zjadłby se kotleta albo naleśniki. Śmieję się. Potem pyta jak
mi poszła kartkówka z matmy i już nie jest mi do śmiechu. Ale na matmie świat
się nie kończy. Kończy się na autobusach. O, zdążyłam!
Hej, nie mam (znaczy: mam, ale nie skończone) opowiadań na razie, dlatego dodaję mój felieton, który napisałam do szkoły jakoś niedawno. Pani stwierdziła, że jest dość dowcipny, ale też nieudolny. A Ty co sądzisz? :) Pozdrówki - Bunko
Ch**a się za na Pani, o! :>
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
Seramo!
HAHA :D Hej Seramo :)
UsuńZgadzam się z twoją panią. Jest dowcipnie, ale też nieudolnie. Myślę, że jakbyś do tego przysiadła, to byłoby genialne, bardzo żartobliwe i takie przy tym też zwyczajne, codzienne.
OdpowiedzUsuńProszę o jakieś rozwinięcie w sprawie "nieudolne". Moja pani tez rzuciła to, ot tak bez żadnej konstruktywnej krytyki.
UsuńSkoro pytasz to wróciłam. Jest strasznie niedopracowane. Choćby liczba powtórzeń i zdania, które zaczęłaś od "Ale". Mam wrażenie, że było to pisane na szybko, na tak zwanym kolanie.
UsuńHej, poprawiłam trochę ten felieton. :)
Usuń