"Wygrać wolność"

Krótki opis - streszczenie
Młodociana prostytutka - Gabi. Życie napisało jej taki, a nie inny scenariusz. Inna opcja nie istniała. Została zmuszona trwać w tym brudnym biznesie. Wszystko przez długi. Straciła przez to swoją ludzką godność. W duszy jej padał deszcz. Cierpiała na bezsenność, nerwicę i depresję, ale walczyła z tym niszcząc sobie pięści o ścianę. W chwili, gdy po cichu się żegnała z normalnym życiem, dojrzała światło. Stał się nim zwykły chłopak, który pewnego dnia zjawił się w jej mieszkaniu.







-Imię, nazwisko?
-Gabriela Julianna Gardias. - Odpowiadam.
-Data urodzenia?
-2 marzec 1997. Wrocław. - Przewracam oczami. "Do jakiego diabła pytasz, jeśli masz przed sobą mój dowód?" - Myślę. 
-Byłaś już karana?
-Nie.
Spisali mnie. Psy. Brałam udział w zamieszce na ulicy. Nie mam gdzie się podziać, dochodzi siódma, a następny klient dopiero na szesnastą trzydzieści. Mieszkam na trzecim piętrze, wynajmuję. Mieszkam sama. Piętro wyżej zamieszkują właściciele z córką i synem - Kamilą i Dawidem. Przyjaźnimy się, choć Kamila wie, że jestem prostytutką. Niepełnoletnią. 17-letnią. Tylko ona wie.
Chodzę po dworcu, jaram szluga. Tego porannego. Nie szukam klientów - klienci szukają mnie. Moja własna monotonia. Ulicą dalej przejeżdża radiowóz. "Hau, hau" - Myślę z drwiącym uśmieszkiem i zmierzam dalej. Szwendam się, tak, przemierzając dworzec i okolice. Od siódmej do w pół do dziesiątej. Nie mam dla kogo wracać do domu. Pseudo domu, bo mój dom jest gdzieś indziej. Wypalam ostatniego szluga i wracam do swojego bloku. W mieszkaniu cicho - patrzę przez dziurkę od klucza. "Jak zawsze gdy nie ma klientów" - Myślę. Kwatera ma dwa pokoje, łazienkę oraz małą kuchnie. Nie korzystam ze wszystkich pokoi.
Wychodzę na balkon, widok na park. Przed ratuszem. Dochodzi dziesiąta. Dzwonek do drzwi. Kamila.
-Wszystko okej? Jadłaś śniadanie? - Pyta, drobna ognistowłosa dziewczyna.
Przejeżdżam ręką przez zmęczoną twarz.
-Tak. - Kłamię. - Dzięki, Kamila, że pytasz, że takie gówno jak ja, jeszcze kogoś obchodzi.
Kamila robi zmartwioną minę.
-A obiad? - Pyta.
-Trzy szlugi. - Odpieram.
Wzięłam prysznic, umyłam włosy oraz zrobiłam delikatny makijaż. Nie dla nich - dla siebie. Patrzę w rozbite lustro i uśmiecham się przez łzy. "Już czas" - Myślę i wychodzę.
Idę w piętnastocentymetrowych butach w stronę mojej "pracy". Jest ona położona prawie na końcu miasta, więc muszę dojeżdżać autostopem lub autobusem. W "pracy" nikt na mnie nie patrzy. Traktują mnie jak towar (i tak się też czuję) i odsyłają mnie do pokoju z czerwonymi ścianami, gdzie czeka już klient. Nic nie czuję, gdy to robi. Robi ze mną co chce. Po nim jeszcze około sześciu, to samo.
Z powrotem jadę taksówką, którą po mnie przysłali, żebym bezpiecznie wróciła do domku. Wolę umrzeć niż wrócić. W domu cicho sza. Tylko kobieta w telewizorze głupio się uśmiecha i reklamuję towar. "Ta, bo jej za to płacą" - Myślę i przekręcam na inny kanał. Dwudziesta druga - zasypiam w milczeniu czterech ścian ze szminką wytartą na wargach. Siódma trzydzieści dzwoni telefon.
-Gabriela. Słucham? - Mówię do słuchawki ochrypniętym głosem.
-Dzwonię z domu towarzyskiego, skarbie, by cię poinformować, że od dziś klienci będą przychodzić do ciebie, a nie tak jak było. Czekaj na nich od ósmej trzydzieści. Twój przełożony Mr. Stan już wziął od nich pieniądze, więc tylko rób, to co zawsze. Odezwę się jeszcze. - Brak sygnału.
Odkłam słuchawkę na widełki i zapadam w niespokojny sen. Budzę się o ósmej. Zjadam coś z lodówki i lecę do sklepu po paczkę niebieskich Marlboro. Wypalam jednego od razu. Potem drugiego i w końcu poszły trzy.
Dzwonek do drzwi. Otwieram drzwi na łańcuchu.
-Panna Lena? Ja do pani. - Mówi.
Opuszczam łańcuch i go wpuszczam. W tym „biznesie” nie używałam prawdziwego imienia. Jak robił swoje byłam Leną. Po wszystkim, kłania się i wychodzi. „Widać nowy” - Mówię pod nosem. Za kilka minut był następny, następny i kolejny (który nie wiem czemu zapadł mi w pamięci, był młodszy od poprzednich)
Po „pracy” biorę prysznic, ubieram dres i siadam przed telewizorem – sama. Dzisiaj wyjątek. Przyszła Kamila. Cieszę się. Siedzimy w dwójkę i oglądamy Plotkarę, trochę później Dr. House, a na końcu Przepis na życie. Zbiór moich ulubionych seriali. Jutro środa. Kamila chce zostać na noc, ale obawiam się „gości”, dlatego odmawiam, ale obiecuję jej to innym razem. Wieczór spędzamy miło. Wybija godzina zero zero. Nie mogę spać. Zegar tyka. Serce mi biję. W którymś momencie zasypiam, ale budzi mnie przeklęty telefon.
-Halo? - Pytam.
-Tu Mr. Stan. Dzisiaj w godzinach 10 do 20 bądź gotowa. Ostatni klient, to mój znajomy. Właśnie on da ci twoją cześć kasy na zapłacenie czynszu i tak dalej. Jakieś pytania? - Pyta obojętnym tonem.
-Ten znajomy też korzysta z moich usług?
-Jasne, bo czemu nie. Wczoraj także był. Blondyn, około 23 lata. Kojarzysz?
-Ta.
-Miłej pracy! - Rzuca na pożegnanie. Brak sygnału.
-Wsadź sobie te „miłej pracy” w dupę kanalio! - Krzyczę do słuchawki, w której już nie było sygnału i rzucam ją po chwili o ścianę. Trochę klnę pod nosem, po czym maszeruję do łazienki ogarnąć swoją twarz. Moje brązowe oczy dzisiaj były bardziej brązowe niż zawsze. Śmieję się głupio sama z siebie i mówię do swojego odbicia:
-Co oni dodają do tych papierosów? Kurdę. Co się gapisz, szmato?!
Schodzę piętro niżej, by odwiedzić Kamilę. Mówię, że wszystko okej i że dzisiaj zapłacę za czynsz. Jej rodzice zapraszają mnie na obiad. Odmawiam, wymigając się jakąś ważną sprawą do załatwienia. To zły pomysł, bo mogliby spytać o któregoś z moich klientów: „To twój chłopak?” i inne takie, a tego staram się unikać jak ognia. Tak więc od dziesiątej do dwudziestej mnie nie ma.
Jaka Gabriela? Jestem Lena. L-E-N-A.
Już po dziesiątej, a tego dupka nadal nie ma. Już dziesięć po. W końcu. Dzwoni 3 razy dzwonkiem.
-Do Leny. - Mówi.
I tak w kółko.
Lena? Lena. Lena? Do Leny. Lena? Ja do ciebie.
Mam przerwę. Idę do sklepu po żywca. Kurde nie ma. To niech będzie Heineken. Od razu dwa. Dziękuję. W tym „biznesie” taki plus, że mogę pić w czasie pracy (na swoją odpowiedzialność). Wiem, że piwo na mnie nie działa. Mogę spokojnie pić. Ten przyszedł przed czasem, za dziesięć. Puka i puka. Dobija się. Otwieram kilka centymetrów w drzwiach.
-Ja... - Zaczął.
-Przyjdź za 10 minut. Do widzenia.
Zamykam mu drzwi przed nosem. Zdaję sobie sprawę, że takie zagrania są niebezpieczne, bo będzie niedelikatny. Cóż, nie mam nic do stracenia.
Nic... Otwieram punktualnie za 10 minut. Nie, nie wchodzi, lecz włazi jak do siebie. Stary dziad. Po 60-cę. „Wszystko pomarszczone, fuj!” - Myślę i próbuję nie zwymiotować. Przy wejściu posyła mi gburowate spojrzenie i klepie mnie po twarzy jak psa. Na końcu języka mam: „Spieprzaj”.
Bez emocji, może tylko trochę drżąc czekałam na następnego dupka. Dzwoni dzwonek. Otwieram. Podnoszę wzrok.
-Hej, przysłał mnie Mr. Stan.
-Wiem. - Odpowiadam sucho.
Wpuszczam go za chwilę, ja idę w stronę sypialni, a on ściąga buty.
-Ładne mieszkanie. - Zagaduję. Ignoruję go.
-Możemy już? Chcę mieć to już za sobą... - Błagam z żenadą.
-Ale... chcesz tego? - Pyta.
Robię zmieszaną minę i zaczynam się niepokoić.
-O co ci chodzi?
-O ciebie. - Odpowiada bezzwłocznie.
-Nie znasz mnie.
-Masz racje.
Kładzie pieniądze na stole.
-Nie chcesz mnie wykorzystać? Masz okazję! - Krzyczę prawie wybuchając płaczem.
-Nie, ty tego nie chcesz.
Co raz bardziej mnie zaskakuję. Patrzy na mnie swoimi błękitnymi oczyma. Ja patrzę na niego brązowymi, ale uciekam wzrokiem. Boję się.
Za moment rozklejam się na dobre. Myślę, że to wpływ alkoholu, który piłam. Siadam na brzegu łóżka i ukrywam twarz w dłoniach. On usiadł trochę dalej.
-Posiedźmy tak do 20, dobrze?
-Dobrze. - Odpowiadam.
Do samej dwudziestej nikt nic nie mówił. Na zmianę słyszę oddech swój i jego. Przed wyjściem się odezwał:
-Zadzwonią jeszcze dzisiaj do ciebie. Pieniądze zostawiłem na stole.
Nic nie odpowiadam, wychodzę na balkon i zapalam Marlboro. Robię kółka z dymu. Dochodzi dwudziesta pierwsza. Dzwoni telefon.
-Tu Mr. Stan. Zmiana planów. Ósma, codziennie pod adres: ul. Krótka 1B. On będzie na ciebie czekać. Żadnych pytań. - Mówi.
-A ugryźcie mnie gdzieś! - Warczę do słuchawki i rzucam ją na widełki.
Ósma. Jestem pod podanym adresem. To on. Ten chłopak. Podchodzę bliżej. Denerwuję się i trzęsę się jak osika.
-Witaj. Chodźmy. - Mówi.
Kiwam głową i idę za nim. Nie przypominam dziwki. Noszę zwykłe jeansy, bluzę. Włosy brązowe jak oczy. Na twarzy masa makijażu. Pieprzyk pod okiem. Lewym.
-To tutaj. - Mówi i wskazuję na mały dom, jedno piętrowy.
Wchodzimy. Ściąga kurtkę, za oknem była już prawie jesień.
-Napijesz się czegoś? - Pyta.
-Nie.
Speszył się trochę. Siada na łóżku jednoosobowym. Ja siadam naprzeciwko na drewnianym krześle.
-Co zamierzasz robić? - Pytam niegrzecznie. „Nie będę miła dla żadnego kolejnego dupka!” - Myślę.
-Nie wiem. - Odpiera z lekkim uśmiechem. Po chwili chowa twarz w dłoniach. Nie płacze.
Milczeliśmy.
-Nie lubię tego co robię, nie jestem alfonsem. Ja tylko u niego pracuję...
-Po co mi to mówisz? - Pytam.
-Myślałem, że chcesz wiedzieć...
Wypuszczam głośno powietrze. Oglądam dom. Zauważam na ścianach z których leciał tynk, ładne obrazy.
-Ładne obrazy. Ty je malowałeś?
-Nie. Moja siostra.
-Aha. Ona też... no wiesz? - Pytam i zaraz żałuję.
-Nie. Ona nie żyję.
Zagryzam wargę, spuszczam wzrok i go przepraszam i mówię, że mi przykro.
-To nie twoja wina. Byłą chora. Dwa lata walczyła o życie.
Robi mi się go żal. Ja nie mam rodzeństwa. Ale miałam rodziców. Miałam...
-Ja znałam swoich starych tylko trzy lata. Od siedmiu gniję w tym gównie, głównie przez nich...
Wstaję i podchodzę do niego.
-Nie możesz ich obwiniać.
-Nie mogę? Oni pożyczali od Stana kasę i zapadli w takie długi, że oboje zapłacili za to swoim życiem. Właśnie ja muszę spłacać te długi swoim ciałem...
-Nie widziałem. Bardzo mi przykro. Ale od teraz będziesz miała spokój na jakiś czas. - Uśmiecha się nieśmiało.
Patrzę na niego zdziwionym spojrzeniem i czekam na wyjaśnienie.
-Codziennie po 4 godziny będziesz się niby ze mną zabawiać, a oni się o tym nie dowiedzą. Musisz mi zaufać.
-Dobra. - Godzę się, bo nie mam wyjścia.
Żegnamy się. Wracam do domu i płacę za czynsz. Za moment skaczę na pocztę i wysyłam telegram.
„Dziadkowie! U mnie wszystko dobrze. Nie długo się zobaczymy, mam nadzieję! Pozdrawiam, wasza Gabrysia”
-Dokąd? - Pyta baba za szkłem.
-Opole. - Odpowiadam.
-Imiona i nazwiska.
-Stefania, Ludwik Jabłczyńscy.
-Podać pani miasto?
-Nie. Proszę nie. Dziękuję.
Wszystko znajduję się na jednej ulicy: komisariat, poczta, fryzjer, a naprzeciwko dworzec kolejowy. Palę papierosa. Nawet dwa. Mija miesiąc, następnie dwa. Chodzę do tego chłopaka – Bartka. Wszystko się zmieniło. Moje nastawienie do świata, do niego. Ale nadal się martwię, że Stan zmieni plany i będzie po staremu. Bardzo lubię tego Bartka. Wiem już, że ma 22 lata i jest samotny, nie ma tu rodziny. U Stana pracuję 2 lata, ale planuje zmianę pracy.
Jestem u Bartka. Wie, że jestem Gabriela, Gabrysia, Gabi. Leżymy blisko, gadamy.
-Zakochałem się w tobie, Gabi. - Mówi nagle.
-Ja w tobie też. - Odpowiadam i tulę się do niego. Całuję czule moją szyję.
Jestem zakochana po uszy w tej niebieskookiej istocie. Pierwsza miłość. Leżymy przytuleni. Nagle wali ktoś w drzwi. Bartek wstaję i otwiera. To goryle od Stana.
Biją Bartka na moich oczach. Krzyczę i staram się jakoś mu pomóc. Kończą kopać i sobie idą. Bartek pluję krwią. Robię mu zimny opatrunek. Dzisiaj nocuję u niego. Kochamy się w nocy. Rano Bartka już nie ma. Znajduję od niego wiadomość, czytam od razu:
„Kochanie, obiecuję, że jeszcze dziś będziesz wolna od Stana. Pamiętaj, że cię kocham, twój Bartek.”
Płaczę. Nie wiem co mam zrobić. Palę papierosa, a za kilka godzin przychodzi do mnie policja.
-Zna pani Bartłomieja Fraszyńskiego? - Pyta gliniarz.
-Tak, to mój chłopak. Czy coś się stało? - Wbijam paznokcie w skórę.
-Tak, stało się, proszę pani. Pani chłopak nie żyje. Został pobity, a jego ciało znaleźliśmy w rzece.
Wybiegam na ulicę. Policjant za mną woła Nie reaguję. Mój świat się zwalił. Biegnę przed siebie. Krzyczę z rozpaczy:
-Dlaczego to zrobiłeś?! Dlaczego?! Bartek... Ty kochany głupku... dlaczego...?! Dlaczego mnie zostawiłeś...
Za kilka dni wychodzę ze szpitala. Idę na spacer. Dzisiaj ostatni dzień jesieni. Dochodzę do domu towarzyskiego. Okna są wybite, środek świeci pustką, a nad budynkiem widnieję wielki napis:
„NA SPRZEDAŻ!”

-Bartek, miałeś rację, Da się wygrać wolność. Od dzisiaj i dzięki tobie zaczynam nowe życie. Nigdy cię nie zapomnę i tego co dla mnie zrobiłeś. Niech żyję wolność... - Mówię i patrzę w niebo, takie błękitne jak były jego oczy. Ruszam przed siebie. Zaczynam nowe życie, wolne życie. 


O to pierwsze opowiadanie, które tutaj publikuję, które napisałam kilka lat temu w zeszycie... :) Mam nadzieję, że może być. Pozdrawiam, Bunko! :*

5 komentarzy:

  1. Siedzę już od dobrych dwóch minut i dalej nie wiem co Ci o tym opowiadaniu napisać :) Jest takie inne, niespotykane :)
    Szkoda mi Gabi, przykro mi, że musi spłacać długi swoich rodziców, a takie rzeczy się na świecie zdarzają. Ale w sumie znalazła miłość. Może nie na długo, ale skoro chłopak był gotów do takich poświęceń to raczej prawdziwą...

    Czekam na dalsze opowiadania! :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Dobra. Popłakałam się. Dlaczego świat jest taki niesprawiedliwy?! Dlaczego musiała spłacać długi swoich rodziców, dlaczego siostra Bartka umarła, dlaczego gdy oboje (Bartek i Gabriela) znaleźli kogoś kogo kochają, Bartek umarł, dlaczego musiała się prostytuować mimo swojej woli, dlaczego do cholery świat jest taki niesprawiedliwy?! Aż mi smutno :'(
    Bardzo ładnie piszesz, tylko mam drobną uwagę - stawiasz przecinki nie tam gdzie trzeba :D Mówię Ci to tylko, aby pomóc :D Mam nadzieję, że Cię nie obraziłam i przyjmiesz to jako poradę od znajomej blogerki :) W końcu o to chodzi w blogowaniu - publikujesz swoje prace, by poznać opinię innych :D
    Pozdrawiam,
    Rebel Queen

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej, miło Cię tutaj spotkać :3
      Dziękuję i z tymi przecinkami to niestety wiem. Nadużywam ich jak jasna cholerka :D To chyba zaczęło się przez moją polonistkę, która oddając prace zawsze poruszała problem BRAKU przecinków - nie w moich pracach, ale jakoś wzięłam sobie to do serca.
      Dziękuję za opinie. :*

      Usuń
  3. Nie ma niebieskich Marlboro. Są czerwone i białe, a potem slimy, ice blasty i czarne goldy :) Palę Marlboro xD Na przyszłość powiem, ze nie ma też czerwonych Cameli :)
    Zaczęło się fajnie, tak realnie, bez zbędnego pitolenia, rozczulania się czy robienia z tego zawodu czegoś więcej niż jest. Nawet nie czepiałabym się tego wynajmowania mieszkania nieletniej, bo przecież mogła posłużyć się cudzym dowodem osobistym. Potem zmieniło się żalenie kurwy, podejście do tej pracy jakby robiła to pod przymusem, a przecież nawet jeśli tak było, to nikt nie idzie do prostytutki by ta płakała czy miała minę jakby ją zabijał. Faceci szukają u dziwek czegoś innego, więc taka jak ona długo by chyba w pracy takiej się nie utrzymała. Ja rozumiem, że mogła mieć stany załamania, ale to raczej w samotności, a nie na oczach klientów.
    Dalej zrobiło się dziwnie i podobał mi się motyw z płaceniem i wyjściem, bez wykorzystania dziewczynki, ale dobrze by było, gdyby to nie było takie wprost, gdyby ona nie mówiła mu wprost że tego nie chce, tylko on jakoś inaczej to rozczytał. Końcówka, by mi się podobała, bo ja lubię dramaty, ale znowuż była taka... dziecinna, bo tu pobicie, tu plucie krwią, tu seksik, a tu samobójstwo, by mogła się od tamtego uwolnić. Słabe. Jeśli gościa nie wsadzili za tyle ile nawyczyniał, to z za takie coś tym bardziej by go nie wsadzili.
    Ogólnie lubię twoją twórczość, ale odnoszę nieustannie wrażenie, że gdzieś w drodze gubisz ważne szczegóły i pędzisz "byle najszybciej do końca".

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O, jesteś tutaj :)
      A przed chwila zaprosiłam Cię do tego opowiadania.
      Tak, masz rację. Zgadzam się, że historia dość dziecinna itd. Napisałam ta historie dawno, dawno jeszcze w zeszycie. Tutaj umieściłem wersje poprawiona, ale nie zmieniałam fabuły tylko jakieś błędy, więc jestem tego świadoma, że opowiadanie jest słabe - jednak ma swój urok. :)))

      Usuń

Skomentuj :) To dużo dla mnie znaczy.

*

© grabarz from WS | XX.