Liliom. Blok Pierwszy.
Tysiąc sto osiem kilometrów od granicy.
Liliom była
najstarszą córką, dlatego spadło na nią najwięcej obowiązków. W prawdzie miała
jedynie siedemnaście lat i gdyby jej rodzicie byli w pełni sił, mogłaby
poświęcić więcej czasu na rozrywkę. Mimo wszystko była pracowitą dziewczyną.
Pracowała od bladego świtu, aż po zmierzch. Wprawdzie powinna zajmować się
tylko pracami dla kobiet, ale jej hart ducha i twardy charakter pozwalały na
łapanie się męskich robót. Jako dziewczyna mogła się pochwalić, że potrafi
naprawić samochód lub wymienić cieknący kran.
We blokowej
wspólnocie nie było osoby, która by jej nie znała. Jedni mówili, że taka mocna
psychika, to plus, a inni nazywali to po prostu tupetem i wrodzoną bezczelnością.
Jej imię równocześnie do niej pasowało i nie pasowało. Pasowało do niej pod
względem jej urody, była piękna jak czarna lilia. Jednak nie odpowiadała do
niej delikatność tego kwiatu. Trzeba było się ostro wysilić, żeby skrzywdzić tą
dziewczynę. Nawet chłopcy w jej wieku bali się do niej zagadać.
-Przejdzie jej.
Zobaczycie, przejdzie jej. – Usprawiedliwiał córkę ojciec przed sąsiadami i
„domownikami”.
-Jeśli nie, to
nikogo sobie nie znajdzie. – Włączyła
się do rozmowy matka.
-Właśnie!
Właśnie! Zostanie starą bezdzietną babą! – wołał któryś z jej braci. Matka
natychmiast przegoniła go z kuchni szmatą.
Liliom
siedziała w audytorium – tak nazywano wspólny pokój z telewizorem i długim drewnianym
stołem, z uśmiechem pod nosem i przysłuchiwała się rozmowie swojej rodziny.
Czytała książkę – a raczej udawała, żeby nie wdać się w niepotrzebną rozmowę z
pastorem i jego żoną. Siedzieli naprzeciwko. Już i tak słyszała w głowie ich
pouczające brednie o tym, że dziewczyna w jej wieku powinna rozglądać się za
kawalerem i że kobiecie (tak, uważali, że siedemnastolatka to już kobieta) nie
przystoi wykonywanie męskich robót. Toż to wstyd! Lubiła ich, ale gdy zaczynali
swoją litanię – miała ochotę dowiedzieć się, gdzie raki zimują. W jej mniemaniu
miała jeszcze mnóstwo czasu, żeby znaleźć sobie odpowiedniego życiowego
partnera. Ojciec ją rozumiał jako jedyny. Mimo, że był najcięższą kulą u nogi
rodziny – jeździł na wózku, wszyscy mieli dla niego wrodzony szacunek i nie
obwiniali go za jego bezużyteczność. Matce – niegdyś sanitariuszka na froncie,
z biegiem lat brakowało cierpliwości. Często wpadała w złość i krzyczała na
swoje pociechy, ale to nie tak, że ich nie kochała. Kochała swoich czterech
synów i córkę, dlatego krzyczała. Chciała ich przyzwyczaić, że świat jest
paskudny, a ludzie jeszcze gorsi. Ten pesymizm odziedziczyła po niej Liliom.
Dziewczyna
pamiętała ten dzień, w którym wszystko się zaczęło. Miała zaledwie siedem lat,
ale postrzegała i rozumiała więcej niż rówieśnicy w jej wieku. Rano, gdy się
obudziła poczuła, że coś nie gra. W mieszkaniu było zbyt cicho. Zazwyczaj było
słychać ciche brzęczenie radia z kuchni, włączony telewizor czy chociażby
przejeżdżające za oknem samochody. Wtedy zdołało się dosłyszeć tylko tykanie
zegara. Dla małej Lil była to ogromna różnica. Zawsze wesoła atmosfera witała
ją po przebudzeniu. Coś było nie tak. Wbiła sobie do głowy, że stało się może
coś równie poważnego jak informacja, że zdjęli bajki Disneya z telewizji. Pośpiesznie
wygramoliła się z łóżka i zauważyła jeszcze coś dziwniejszego. Jej telefon był
wyłączony. Nie potrafiła go włączyć. Dziwne, pomyślała, ładowałam go wieczorem.
Po przejściu do
salonu, chwyciła w rączkę pilot i nakierowała go na wiszący telewizor. Właśnie
tak zaczynała każdy dzień. Następnie z kuchni mama przynosiła jej śniadanie, mówiąc,
że wychodzi do pracy, a tata jest w ogrodzie. Tego dnia nikt jej nie przywitał.
-Telewizor też
nienaładowany? – burknęła i cisnęła pilotem za fotel. Kiedy już miała wrócić do
swojej sypialni i na nowo zasnąć, bo to pewnie tylko jej się śni, otworzyły się
z hukiem drzwi wejściowe.
-Lil! – zawołał
tato, rzucając się w stronę swojej córki. – Nic ci nie jest? Spokojnie,
wszystko w porządku. – Zaczął ją uspokajać, gdy zauważył, że zaczyna marszczyć
brwi ze strachu.
-Na jakiś czas
musimy opuścić nasze mieszkanie. – Uśmierzająco, pogładził ją po policzkach. –
Ale o nic się nie martw! Nic nie stanie się z twoimi zabawkami! Wszystko
zostanie na swoim miejscu. Może weźmiesz sobie na drogę jakąś maskotkę, co?
-Płakałeś? –
Ojciec odwrócił twarz, po czym z ociąganiem potrząsnął głową. – Mama jest z
twoimi braćmi. Zaraz do nich pójdziemy, tylko coś wezmę.
Przewrócił jej
szafę do góry nogami, szukając cieplejszych ubrań. W końcu jakieś znalazł,
zrobił z nich rulon i wsadził sobie pod pachę.
-Chodź.
-Dobrze, tato.
– Podała mu dłoń, którą zamknął w silnym uścisku. Zbiegając po schodach, czuła
się jakby bawili się w którąś z jej gier. Tak było łatwiej.
Na ulicy
wpatrywała się w szare niebo, w śpieszących się gdzieś ludzi, panujący ogólny
chaos. Najbardziej zaskoczył ją widok czołgów i dziwnie ubranych mężczyzn,
którzy wydawali polecenia, takim ludziom jak jej tata. Wielkie groźnie
wyglądające pojazdy zasłaniały jej horyzont, a piasek i kurz chciały odnaleźć
dostęp do jej oczu, ale w porę przytuliła się w kurtkę od taty.
-Szybciej!
Szybciej! Szybciej! – Poganiał żołnierz z karabinem, identycznym jakim bawił
się jej kolega w szkole. – Zaraz będą tu samoloty! – Jak na zawołanie, nad
głowami wszystkich przeleciały dwa z nich. Narząd słuchu wychwycił
charakterystyczny dźwięk – jakby ktoś ekspresowo wypuścił powietrze z materaca.
Biegli. Trzymał
ją mocno. Następnie Lil zauważyła jeszcze więcej ludzi. Pierwsze skrzypce grała
tutaj panika. Każdy gdzieś biegł, czegoś szukał, krzyczał. Tata Lil również. Po
kilku minutach dowiedziała się, jaki był tego powód. Z niedaleko zaparkowanego autobusu
wybiegła mama.
-Nareszcie!
Kierowca nie chciał już czekać i zagroziłam mu, że go uduszę! – To trwało
niespełna sekundę. Tata przekazał Lil i jej rzeczy, a mama wprowadziła ją do
busa. Po czym zastygli w krótkim, acz pełnym namiętności pocałunku. W ich oczach
czas zwolnił, żeby zatrzymać ten moment jak najdłużej.
Już po chwili,
mama Lil usadowiła się obok swoich pociech, a autobus zostawił tatę dawno w
tyle. Kobieta starała się objąć wszystkie swoje dzieci z taką samą czułością.
Długość ramion jednak jej w tym lekko przeszkadzała. Środek transportu był
wypełniony po brzegi matkami z dziećmi.
-Dlaczego
telewizor nie działał? – Nie wiedziała, dlaczego zapytała akurat o to. Tyle
pytań kłębiło się w jej głowie. – I telefon?
-Widzisz
córeczko – Przeczesała jej grzywkę. – panowie, którzy rządzą w naszym kraju
zdecydowali, że tak będzie lepiej.
-Ale dlaczego?
-Jakby ci to
wyjaśnić, uważali, że będzie to rozpraszać.
-A nie może
rozpraszać? – Mama potrząsnęła głową z lekkim uśmiechem.
Jechali już z
kilka godzin. Nastał zmierzch. Autobusem uspokajająco trzęsło, co sprzyjało
zasypianiu, ale większa część dzieci, nie umiała zasnąć. Mama postanowiła to
wykorzystać.
-Gdzie
jedziemy? Dlaczego tato nie jedzie z nami? Co robią ci panowie i dlaczego nie
może nas rozpraszać telewizor? – Tylko Lili była na tyle odważna, żeby zadawać
pytania matce, jej bracia byli zbyt przerażeni. Pytała również w ich imieniu. Pewnie
te same pytania pojawiły się w ich umysłach.
-Opowiem wam
wszystko, proszę połóżcie się. – Córka i synowie przybrali wygodniejsze pozycje
do spania i przytulili się, a to do siebie, a to do mamy.
-Gdy skończę,
spróbujecie zasnąć, zgoda? – Zgodzili się bez zastanowienia. Zmęczenie podróżą
dawało się już we znaki. Zanim zaczęła, okryła wszystkich ciaśniej kocem.
-Przed nami
rozpościera się nowe życie. Zupełnie inne niż w Berlinie. W nim również nie
zabraknie waszych ulubionych zabaw, gier, maskotek. A i znajdziecie tam nowych
przyjaciół. Dostaniemy nowe mieszkanie. Może nawet ładniejsze, kto wie? Kupimy
w końcu tego psa, którego tak bardzo chcieliście. Nie będzie sąsiadki, która ma
na niego uczulenie. Będzie mógł z nami spacerować po plaży nad morzem lub w
górach. Zależy, które miejsce stanie się naszym celem. Potrzebna jest
cierpliwość. Bóg też potrzebował siedem dni, żeby stworzyć świat. My też
będziemy potrzebować parunastu dni, tygodni, miesięcy, a może lat, żebyśmy
przywykli… Tata do nas dojedzie, gdy pozwolą mu na to ci panowie z czołgów.
Starsi chłopcy mają obowiązek bronić swoją ojczyznę. Tak samo, jak bronicie się,
przed łaskotaniem, ale oni mają za obowiązek bronienie swoich sióstr i matek,
bo jak wiecie dziewczynki są słabsze i szybciej da się je zranić. Mężczyźni,
chłopcy zostali stworzeni, po to żeby je ochraniać. Poza nimi zostaje kwestia
ojczyzny. Bronią swój ukochany dom, z którym wiążą wiele wspomnień. Tatuś jest
takim strażnikiem wspomnień. Strzeże nasz dom i pomagają mu inni tatusiowie.
Telewizory i inne urządzenia elektroniczne przez jakiś czas nie będą dostępne.
Nastąpiła awaria. Wszyscy w Europie będą musieli na razie zapomnieć, że było
coś takiego jak Internet…
Bracia Liliom
już prawie zapomnieli, ale w głowie dziewczyny te wspomnienia były wciąż żywe.
Odtwarzała je od początku i starała sobie przypomnieć jak najwięcej. Ich
mieszkanie, miasto, funkcjonowanie społeczeństwa. Nie żeby za tym tęskniła, ale
nie mogła o tym z jakiegoś powodu zapomnieć. Prawie codziennie nawiedzały ją
sny o starym życiu. Niektóre z nich były koszmarami i budziła się po nich zlana
potem. Zapisywała je wszystkie w zeszycie. Jego okładkę ozdobiła różnymi
wzorami i napisami po węgiersku. Oczywiście sam pamiętnik prowadziła również
tylko w tym języku. Jej bracia nie mogli przez to go czytać. Rodzicie z
początkiem każdego nowego roku, obiecywali sobie, że zaczną ich uczyć ojczystego
języka dziadków, ale na przyrzeczeniach się kończyło.
Liliom jako
siedmiolatka znała już paręnaście zwrotów, ale jej odpowiednia edukacja
rozpoczęła się, gdy osiągnęli cel podróży autobusem. A co stało się celem? Bus
wysadził ich na łysej polanie, gdzie rozłożono już ogromne militarne namioty.
Nowych „domów” był cały szereg, a szeregów jeszcze więcej. Na dziesięciu się
nie kończyło. Wielkie skupiska namiotów przerażało w pierwszej chwili, ale po
krótkim czasie, w duszy każdego ewakuowanego pojawiało się usprawiedliwienie:
mogło być gorzej. Faktycznie mogło, ale nie były to luksusy. Początki zawsze
bywają najgorsze – i tak też było i w tej sytuacji. Kobiety domagały się
kontaktu ze swoimi mężczyznami, informacji z frontu i wiele, wiele więcej.
Sanitariuszki i samarytanki nie mogły im jednak nic obiecać.
Z tymi
samarytankami, to była ciekawa historia. Wzięły się z nikąd – mówili ludzie.
Już pierwszego dnia, wyszła taka ze swojego baraku – schludnie ubrana, uczesana
i zaczęła przemierzać namioty. Wciąż przetwarzała tą samą historyjkę. Najpierw
się przedstawiała (nikt nigdy nie pamiętał jak się nazywała), choć nikt o to
nie dbał. Było to bez znaczenia. Maria. Marta. Mira. Jeden czort. Musiała
powtarzać opowiastkę, co parę godzin, bo ciągle przyjeżdżały, to nowe
transporty.
-Parę godzin
temu byłam tak samo, jak wy przestraszona i zagubiona w tym – na pozór
strasznym miejscu. Ale pomogły mi kobiety w białym namiocie. – Pozostałe miały
barwę moro.
–Dlatego teraz
ja chcę wam pomóc! Jesteśmy tutaj bezpieczne, tutaj zaczekamy na koniec wojny.
Niemniej jednak niektórzy nie mieli nawet tyle szczęścia, co my. Mówi się, że na
wschodzie Europy, ewakuacja została wykonana za późno. Matki, panny, kobiety,
słuchajcie: damy sobie radę! Nasi mężczyźni dzielnie walczą o naszą przyszłość!
Pomóżmy im tutaj, wychowując ich dzieci na dobrych ludzi. W białych namiotach
proszę szukać pomocy, dobrej rady, życzliwego słowa. Jesteśmy, co sto metrów.
Proszę przyjdźcie, gdy potrzebujecie rozmowy… Parę godzin temu byłam tak samo,
jak wy…
Matka i jej
koleżanki mówiły, że to kłamstwo. Samarytanki nie mogły pochodzić z „cywilów”.
Były zbyt dobrymi aktorkami. Zakładano, że przysłano je z rządu lub wojska,
gdzie mieli właśnie takie opanowane dziewczęta.
Liliom nie
miała tam żadnej rozrywki oprócz książki – a zabawy w berka ją nudziły, dlatego
zaczęła czytać. W większości były to książki dla dzieci w językach niemieckim i
angielskim, ale znalazła również w przekładzie węgierskim. Jej rodzicie
przyjechali do Niemiec z Węgier. Nie planowali tam zostać na stałe, ale mogli
sobie tam pozwolić na luksusowe życie, dlatego ich emigracja się przeciągnęła.
„Listy z Ziemi”
nazywała Lil swój cenny zeszyt. Niestety musiała założyć go na nowo, bo gdzieś
go zgubiła, ale przypuszczała kto go ma. Nie miała jednak odwagi, żeby poprosić
o zwrot. Mogła przez niego napytać biedy swojej rodzinie. I tak nikt oprócz
niej nie mógł go zrozumieć.
Pewnego dnia,
Liliom miała dość pracy na polu. Denerwowało ją to ciągłe obserwowanie przez
kobiety w jej wieku, które były już zaręczone lub po słowie. Jeszcze do tego
dochodziły ją szepty braci i „domowników”. Najchętniej by wyjechała do innego
miasta, ale wiedziała, że nie może. Jednak istniała taka opcja. Zebrała się w
mig z pola i pognała do swojego wyznaczonego lokum. Tam, przemyła się nieco
chłodną wodą i ubrała czyste dość kontrowersyjne ubranie. Dlaczego kontrowersyjne?
Bo przypominało męskie.
Szybko pobiegła
w stronę lokum, w którym mieszkali wojskowi. Mieściło się tam również biuro od
oficera. Na parterze – nie musiała chociaż wspinać się po schodach. W parzyła
do środka jak burza.
Oficer Zlatan
aż podskoczył na krześle, siedząc za biurkiem.
-Chciałabym
zaciągnąć się do wojska. – przemówiła, oparłszy się nadgarstkami o blat mebla.
Mężczyzna
posłał jej nierozumiejące spojrzenie.
-Do zawodowego,
oczywiście.
-No tak, innego
w tej chwili nie mamy. – odparł z lekką impertynencją, jakby wiedział od
początku do czego zmierza. – Ale co miałaby pani tam robić?
-To, co wy. –
rozwarła ramiona na boki.
-Jak widzi pani
– Pochylił się w jej stronę, jakby chciał jej zdradzić jakiś sekret –wszystkie
stanowiska są już zajęte.
Liliom nie
dawała za wygraną.
-Zna mnie pan.
Potrafię wiele. Nie jestem miękką fają. Trzeba się bardzo postarać, żeby mnie
złamać. Wychowywałam się z czterema braćmi. A raczej oni wychowywali się ze
mną, to ja im robiłam obozy przetrwania. Dam sobie radę nawet w razie wojny.
Mogłabym pracować na granicy lub tam gdzie panuje niepokój. Niczego się nie
boję.
Oficer pokiwał
głową. Rozumiał. Jednak nic nie mógł zrobić z tym fantem.
-Dobrze,
rozumiem to wszystko. Aber*…
-Co: aber?!
Chodzi o to, że nie jestem pana płci? To się nazywa dyskryminacja!
-Może, ale to
co pani sobą przedstawia nasuwa mi tylko na myśl – Przysunął się na
niebezpiecznie bliską odległość. – niegdyś popularną ideologię – feminizm! Więc
jeśli pani pozwoli, pozwolę pani odejść, nie ponosząc żadnych konsekwencji. Za wyznawanie
nurtów ze Starej Europy mógłbym panią wsadzić do więzienia! Niech pani pamięta
o mojej łaskawości, bo drugiej takiej szansy nie będzie!
-To jakiś
nonsens! – skomentowała, wybiegając z pomieszczenia. Po drodze wpadła na
jakiegoś wojskowego, który podpierał ścianę niedaleko wejścia. Czyżby stał
tutaj od początku? Liliom skierowała się do lasu. Jedynie tam mogła pobyć sama
ze swoimi myślami. Żołnierz odprowadził ją wzrokiem, po czym wmaszerował do
biura.
-Offizier,
berichte ich für Pflicht.* – zażartował i usiadł.
-Ja, ja*,
czasem nienawidzę tej roboty. – rzucił
aluzję do sytuacji sprzed kilku chwili i uśmiechnął się leniwie. Za moment
nalał sobie brandy do szklanki.
Zapytał swojego
podoficera czy też by się napił, ale ten przecząco pokiwał głową.
Kilka minut
siedzieli w ciszy, którą przerywało mlaskanie Zlatana.
-Kim była ta
dziewczyna? – zapytał wojskowy, oparłszy się łokciami o uda.
Oficer
przewrócił oczami. Chciał o tym jak najszybciej zapomnieć, a jego kolega kazał
mu na nowo o tym przypominać.
-Ach, jesteś
nowy. – westchnął uzmysławiając sobie to odkrycie. – Dlatego ci powiem. To
diabeł nie dziewczyna.
Posłał mu
porozumiewawcze spojrzenie, po czym oboje wybuchli śmiechem.
-Chłopcy nie
chcą mieć z nią nic wspólnego… - Dokończył myśl i kontynuował. –Nazywają ją „Saska”…
Ach, ty nie znasz węgierskiego. To znaczy: modliszka. Mówią, że zjada tych,
którzy zajdą jej za skórę. – zachichotał. – W takim razie jestem następny w
kolejce. Oczywiście to wszystko bzdury, znam jej ojca – zasłużonego weterana,
który stracił na wojnie obie nogi. Nic w niej szczególnego poza tym, że pyskata
jak diabli! I faktycznie zastępowanie ojca rodziny wychodzi jej na medal.
-Zatem dlaczego
jej nie przyjąłeś? – Spytał, po czym szybko dodał w swojej obronie. - Pytam czysto
hipotetycznie.
Obrzucił go
czujnym wzrokiem.
-Nawet nie
chodziło o to, że jest dziewczyną. Mamy zakaz przyjmowania do wojska. Musiałem
ją spławić. Nawet gdybym powiedział jej prawdę – nie uwierzyłaby. Na nią
działają tylko groźby. – Roześmiał się – Dobra, czas zrobić obchód jak co dnia –
Wstał zza biurka.
Wojskowy
również podniósł się z krzesła.
-A może mógłbym
potowarzyszyć? – zapytał, mając splecione dłonie za plecami. Oficer podniósł
brwi z zaskoczenia, ale zgodził się, przepuszczając go w drzwiach jak syna. W
końcu i tak musiałby się tego nauczyć.
Obchód
codziennie wyglądał tak samo i odbywał się zawsze o tej samej porze. Zaczynał
się o szesnastej i trwał do siedemnastej trzydzieści. W ciągu tego czasu
wyznaczony żołnierz (w tym przypadku oficer Zlatan z obstawą) musiał zajrzeć do
wszystkich klatek schodowych i przypomnieć o godzinie wytchnienia. Wprawdzie
była to jedna duża wspólnota, która po prostu posiadała kilka wejść do
betonowego tasiemca. Żeby wyrobić się w czasie, korzystali z wojskowego jeepa
bez dachu.
Podoficer
Winter towarzyszył oficerowi w obchodzie. Zaczęli od klatki najbardziej
wysuniętej na północ, po czym zmierzali na południe. Pogoda była wtedy
niepewna. Raz padał deszcz, a raz śnieg. Do tego wiał mocny zimny wiatr.
-Chcę to
załatwić jak najszybciej. – mruknął Zlatan, gdy podjeżdżali jeepem pod pierwsze
wejście.
Przemieszczając
się z klatki do klatki, mijali ludzi wracających z pola, pogrążonych jeszcze w
pracy czy po prostu zwykłe dzieci, idące ze szkółki (uczyły tam osoby w wieku
Liliom). Oczywiście każdy mijany kłaniał się przejeżdżającym wojskowym – albo
powinien.
Czas
przeznaczony na oględziny mijał szybko. W niektórych lokum przebywali dłużej, w
innych krócej. Wszystko zależało od gospodarza i zainicjowanej sytuacji.
-Willkommen!* –
Ciężkie wojskowe obuwie załomotało w drewnianą podłogę. Oficer schylił głowę,
żeby wejść przez nisko położoną ramę drzwi. Jego warta uczyniła to samo. –
Niech żyje Pierwszy Blok!
-Niech żyje
Pierwszy Blok! – odpowiedzieli mu zgromadzeni w audytorium (zawsze tam odbywała
się wizytacja wojska). W telewizorze był nastawiony program pierwszy, w którym
nadawali program kulinarny, jak to w środy. W czwartki były porady ekologa, w
piątki porady rolnika. W poniedziałki i wtorki audycje dla dzieci. W soboty
puszczali powtórki wszystkiego, co leciało w tygodniu. W niedziele był
przedstawiany bilans z całego miesiąca, podawano PKB i inne wiadomości z kraju
(czasem i z poza). Oczywiście wystąpienia kanclerza przerywały każdy trwający
program.
-Jak się żyje w
tym lokum? – Przysiadł na dębowym taborecie. Podoficer przystanął obok oficera i
obserwował całą sytuacje, którą już widział. Była to przedostatnia klatka
schodowa.
-Nie narzekamy.
– Zza tłumu wyłoniła się dość niska, przekwitła kobieta. Gospodyni. – Robimy
ostatnie zapasy na zimę. Musimy przyznać, że jedzenia jest więcej niż w tamtym
roku, więc tym bardziej jesteśmy uradowani.
Zlatan pokiwał
głową z mądra miną i podparł się na łokciu.
-Dziękuję. Jakieś
życzenia? Skargi? – Rozejrzał się po mieszkańcach.
Gospodyni
wycofała się z uśmiechem, a na scenę wyłoniła się inna kobieta. Zaczęła
dyktować jednemu z żołnierzy, do czego ma pewne uwagi. Co z tego, że za każdym
razem miała te same i za każdym razem zapisana kartka lądowała w śmieciach w
biurze głównym.
Niespodziewanie
przez mur żołnierzy przecisnęła się z trudem jakaś zmoknięta postać. Czarne
włosy opadały jej prostymi drutami na ramiona. Woda kapała na podłogę z
przemoczonego ubrania. Kilka osób westchnęło, ktoś zachichotał.
-Och, Liliom. –
westchnęła gospodyni. – Jak pada, należy schować się pod dachem. Tyle razy ci
powtarzałam. Poza tym myślałam, że już wróciłaś… - Złożyła ręce w geście
bezradności.
-Idę na górę,
mamo. – odparła wymijająco i wbiegła po schodach. Podoficer Winter przyglądał
się jej aż do momentu, gdy zniknęła na szczycie schodów.
Po kilku
minutach, oficer razem ze swoją wartą opuścili budynek przez jedno z wyjść.
Zanim jednak to zrobili, przypomnieli o godzinie wytchnienia i pożegnali się
słowami: Niech żyje Pierwszy Blok! Po
wyjściu podjechali pod ostatnią klatkę, żeby napić się tam razem z gospodarzem.
Dzień się dla nich już skończył.
Liliom
usłyszała szybkie miękkie kroki na schodach, a za chwilę skrzypienie desek w
podłodze przy jej pokoju.
-Lil? – Mama
uchyliła drzwi. Dziewczyna siedziała na ziemi, schowana za łóżkiem. Nawet nie
drgnęła. – Tu jesteś. – Usiadła na łóżku. – Wstyd ci, co? Nie powinnaś tego
robić. Nie mam tu na myśli żołnierzy, ale powinnaś na to spojrzeć przez pryzmat
„domowników”. Dobrze wiesz, że klatki rywalizują ze sobą. Kto lepiej wypadnie
bla bla bla. A nasze lokum niestety niezmiennie figuruje na szarym końcu.
-Obchodzi cię
to?! – syknęła.
-Nie tym tonem.
– pomasowała sobie skroń.
-Przepraszam.
-Hmmm, powiem
szczerze, że obchodzi mnie to jak wiadomości z Trzeciego Bloku, ale stanowisko
Gospodyni zobowiązuje mnie do zwrócenia ci uwagi, moja panno.
-Bądź choć raz
tylko: MAMĄ. – szepnęła Lil z oczami pełnymi łez, gdy jej rodzicielka stanęła w
drzwiach z zamiarem wyjścia.
Starsza kobieta
potrząsnęła głową.
-Poproś tatę. –
Wyszła. Łzy popłynęły szybko i rozpłynęły się pod dłonią jak śnieg na języku.
Hans Winter. Blok Pierwszy.
Tysiąc sto osiem kilometrów od granicy.
nie mam pewności czy mnie pan pamięta.
Minęło trochę czasu. Za szybko mija wspólne życie. Wstawił się pan za
nas. Tzn. za mnie – Katalinę i Ibrahima. Wiem, że zrobił to pan bez
publiczności i ten list nie powinien mieć racji bytu, ale musiałam panu
podziękować. Odnalazłam pana (było to niełatwe zadanie!). Pomogli mi dobrzy
ludzie tacy jak pan. Mam nadzieję, że ten list dojdzie jako prywatny/tajny i
tylko pana oczy będą miały do czynienia z zawartymi tutaj słowami. Nie
chciałabym ściągnąć na pana niepotrzebne kłopoty. Jest pan dobrym żołnierzem i
dobrym człowiekiem. Powtarzam się, przepraszam. Przepraszam również za moje
niezbyt schludne pismo. Moja ręka drży z ekscytacji. Zaraz ruszamy dalej.
Ibrahim siedzi obok mnie. Wcześniej rozmawiał z jakimiś ludźmi z Drugiego
Bloku, Kraju kwitnącego i pytał
ich o drogę.
Mamy za sobą już ponad osiem tysięcy
kilometrów. Zamierzamy odnaleźć nasze rodziny, to tłumaczy naszą cały czas
trwającą podróż. Mamy tylko nadzieję, że nie zostali wchłonięci do Trzeciego
Bloku. Wtedy będziemy musieli znaleźć dobrego ambasadora, który pomoże nam do
nich dotrzeć. Na razie myślimy optymistycznie i kierujemy się dalej na
południe.
Mieszkańcy tego Bloku przyjęli nas z
wielką gościnnością i życzliwością. Dostaliśmy nowe ubrania, coś ciepłego do
zjedzenia i mieliśmy się gdzie podziać. Jest ciężko, bo nie mamy zbyt dużo
pieniędzy, a jak wiadomo wygoda kosztuje, ale na szczęście mamy siebie. Ibra
jest wspaniały. Planujemy wziąć ślub – taki prawdziwy w przyszłym roku. Jest
pan zaproszony.
Ludzie tutaj całkowicie się różnią od ludzi
pośród których dorastałam. Są bardzo radośni, cieszą się życiem. Zarażają tą
swoją energią. Rodziny tutaj są ogromne! Mijamy codziennie miliony dzieci i
tysiące brzemiennych kobiet.
Ostatnio uczestniczyliśmy w ich „święcie tańca”.
W środku tygodnia odbywa się wielkie szaleństwo-przyjęcie. Każdy mieszkaniec
przynosi na rynek jedzenie, przekąski – co chce i odbywa się konkurs tańca!
Żadnych zasad, czysta improwizacja. Słyszałam, że w każdym mieście mają inne
święta. Jejku, nie mogę się doczekać jak je poznam. To przyjęcie dało mi się we
znaki – moje nogi nie przywykły do całonocnych tańców, ale i tak był to piękny
wieczór, piękna noc. Tańczyliśmy nawet z obywatelami Drugiego Bloku! Przyjęli
nas jak swoich. Było to miłe uczucie. Nie chcieli, żebyśmy ich opuszczali, ale
komu w drogę temu… wiadomo.
Gdyby pan widział ich domy mieszkalne! Są
po prostu przepiękne. Każdy jest inny, a nie tak jak u nas – każdy taki sam.
Nie widziałam jeszcze ani jednego blokowiska. Ibra mówi, że mają tutaj inną
architekturę. Możliwe, nie znam się. Ale na pewno jest u nich bardziej
kolorowo. Nawet w zimę, przebija się gdzieniegdzie kolor zielony.
Od przyszłego tygodnia zaczynamy naukę
języka polsko-czeskiego. Bez niego będzie nam ciężej. Wolelibyśmy, żeby nie
kojarzyli nas z Pierwszym Blokiem. Ups. To zdanie jakby obraża pana kraj.
Niech mi pan wybaczy. Pan dobrze wie, co czuje do niego. Każdy służy swojemu
panu. Pan ojczyźnie, my samemu sobie. W sercu to się czuje. Mam nadzieję, że
pana nie uraziłam – nie miałam takiego zamiaru.
Co u pana? Jestem ciekawa czy tam gdzie pan
teraz mieszka jest panu dobrze. Ufam, że tak i nie jest tam gorzej niż w
przygranicznym wojskowym biwaku, na środku którego musiałam „poślubić” Ibrę.
Na końcu listu, chciałabym panu czegoś
życzyć, ale nie jestem pewna, co by się panu najbardziej przydało. Awans?
Przeprowadzka? Próbuje zgadnąć. Ibra podpowiedział mi, że powinnam panu życzyć
ślicznej żony i szybkiej emerytury. Zatem tego panu życzę. Jest pan przystojny,
więc nie będzie problemu ze znalezieniem sobie wybranki życia. Ja już na
zawsze zajęta. A może już kogoś pan ma? Pan wybaczy, to nie moja sprawa. Jestem
ciekawa jaka ona jest – pewnie wyjątkowa. Inaczej nie poświęciłby pan jej
swojej uwagi. Czas kończyć ten list i tak zbyt dużo się rozpisałam. Nie liczę
na odzew z pana strony –jestem tego świadoma, że to ryzyko. Dziękujemy panu
jeszcze raz!
Niech Bóg pana prowadzi. Nas we dwoje
prowadzi.
Ściskamy
mocno,
*Aber - ale
*Offizier,
berichte ich für Pflicht. - Panie oficerze, melduję się na służbie.
*Ja, ja - tak,
tak
*Willkommen! -
witam!
***
Hej Wam! ♥ Minął miesiąc od ostatniego postu, dlatego
zdecydowałam opublikować kolejną część – już III. Jakoś dobrze kontynuuję mi
się tą historię, dlatego przewiduję część IV! ☺
Tak, wiem, miał być to jedno-part, ale wyszło inaczej. Przepraszam
tych, którzy lubią krótko i
na temat. Wow, muszę przyznać rozrosło mi się to opowiadanie.
Mam nadzieję,
że na części 4 się skończy (ale nie obiecuję!).
PS. Jakby ktoś chciał nawiązać ze mną kontakt, proszę pisać na instagram: zcinztnz008
Całuję, Bunko
:))))))))
HEJHEJHEJHEJHEJ :3
OdpowiedzUsuńNigdy nie przepraszaj za swoje opowiadania! Nawet jeśli miało być jedno-part to uwierz, Twoi fani, JA (!!!) zawsze chcą/chcę więcej :3
Jak zwykle s̶u̶p̶e̶r̶, ś̶w̶i̶e̶t̶n̶e̶, z̶n̶i̶e̶w̶a̶l̶a̶j̶ą̶c̶e̶, c̶u̶d̶o̶w̶n̶e̶... Kurczę, aż ciężko znaleźć jakiekolwiek słowa!
Dziewczyno pisz, pisz i jeszcze raz PISZ! Mam nadzieję, że daleko Cię to zaprowadzi :)
PS. Follow już poszedł! :>
Pozdrawiam serdecznie,
Seramo.
CZEŚĆCZEŚĆ :D Miło Cię tutaj spotkać. Chociaż nie ukrywam,że brakuję mi postów na Twoich blogach (mam nadzieję, że w najbliższym czasie coś się pojawi :3).
UsuńDziękuję i do zobaczyska! :>
Podoba mi się postać Liliom. Zawsze lubiłam twarde babki, które potrafią o siebie zadbać, a ona chyba właśnie taka jest. Chociaż nie wiem, czy trochę nie przesadza… Niedobrze, że tak zraziła do siebie innych ludzi, a przede wszystkim chłopaków. Przez to znalezienie drugiej połówki, może być dla niej problemem, a nie może być przecież wiecznie sama.
OdpowiedzUsuńCiekawa jestem dlaczego ten dowódca nie chciał jej przyjąć… Ma zakaz przyjmowania do wojska, rozumiem, ale czemu? Czemu ktoś zabronił werbowania nowych żołnierzy? Jaki to ma sens? Intrygujące! :D
Zaskoczył mnie ten list. Jest dość niebezpieczny… Gdyby dostał się w nieporządne ręce, to Hans mógłby mieć duży problem. Poza tym Kata pisze w taki sposób, jakby ten Hans był jej przyjacielem albo kimś bardzo ważnym. Zwierza się, opowiada, wyznaje, co mają zamiar robić i co robią… Po co? To, że Hans im pomógł, nie oznacza przecież, że cokolwiek go interesują. Dlatego dziwi mnie ta wylewność Katy.
Ale rozdział bardzo mi się podobał. Chyba najbardziej z całej „serii” :D
Czekam na kolejny i ściskam mocno! ;*
Super, że Ci się podobał. Jestem mega ucieszona! :)))
Usuń"Z tymi samarytankami to ciekawa historia" i zaczynasz ją opowiadać - to dokładnie to o czym napisałam wcześniej, że piszesz tak jakbyś coś opowiadała koleżance, a jednocześnie piszesz to w narracji trzecioosobowej, co trochę się kłóci z takim sposobem opowiadania fabuły. Co innego by było, gdyby narracja była pierwszoosobowa. To samo z tak dużym użyciem kolokwializmu i dziwnym łączeniem staroświeckości z nowoczesnością. Tu "bycie po słowie" a tu nagle "bali się zagadać". To pasuje do siebie jak pięść do nosa i w końcu już nie wiem czy narrator jest poważny, czy szlifowany na styl małoletni, taki bardzo kolokwialny. W opowiadaniu są też liczne powtórzenia.
OdpowiedzUsuń"w parzyła do środka jak burza" - chyba "wparowała".
Pytałaś się czy coś mi się podoba. Tak, ten rozdział miał ręce i nogi i wszystko w nim było takie "po kolei" pomimo tej retrospekcji wciśniętej w środek. To wszystko świetnie współgrało nie było takiego "skakania". Dostałam więc tego czego brakowało mi w poprzednich rozdziałach. Na dodatek powróciłaś na krótki moment do pary zakochanych z pierwszej części.
Domyślam się, że chcesz połączyć żołnierza z tą zbuntowaną dziewuchą. Ciekawa jestem co z tego wyniknie.
Pozdrawiam i lecę do kolejnej, już ostatniej części.