IV część - 20 październik (Film "Stalingrad" na TV4 o 21.00)
Liliom. Blok Pierwszy.
Tysiąc sto osiem kilometrów od granicy.
Sroga zima
objęła całą Nową Europę. Wykluczając pewne tereny najbardziej wysunięte na
południe – w szczególności wyspy i tereny graniczące z Nową Azją. Reszta
obszarów utonęła w wielkich opadach śniegu. Temperatura sięgała nawet do minus
pięćdziesięciu stopni Celsjusza. Rolnicze miasta i jego mieszkańcy mogli w
zaciszu swoich domów przygotowywać się do świąt Bożego Narodzenia – nielicznego
święta, które rząd zachował ze Starej Europy.
Pola
uprawne, gospodarstwa, ogródki zniknęły
pod grubą białą pokrywą. W powietrzu zawisł świąteczny nastrój, gdy z miast
wyjechały delegacje. Ciężarówki wracały z lasów obładowane zielonymi świerkami,
sosnami i innymi drzewami iglastymi. Obywatele –zwłaszcza dzieci, witali ich
już u bram miast. Ten okres w roku należał do najprzyjemniejszych. Ludzie zapominali
na chwilę o strachu, o zuchwalstwie rządu.
-Życzymy wam
drodzy obywatele tego samego, co w poprzednim roku, ale tym razem dwa razy
mocniej! Kochajmy nasz kraj, bo bez tego nie będzie naszym krajem! Będzie
bezkształtną masą! Dlatego ważne jest, żebyśmy wysyłali trochę ciepła do
naszych domowników, sąsiadów, współlokatorów! Bo to MY tworzymy Pierwszy Blok!
Pomyślcie tylko, dzięki wam ten kraj stanął na nogi. Odrodził się jak Feniks z
popiołów. Niech taka miła atmosfera i energia towarzyszy wam przez cały
rok! - Życzenia płynęły z głośnika
telewizora, gdy Lil siedziała przy stole i próbowała napisać coś sensownego w
swoim zeszycie.
Reszta
domowników słuchała kanclerza, uważnie śledząc na odbiorniku jego każdy ruch i
najmniejszy gest. Większość zachwycała się jego eleganckim ubraniem i
szelmowskim uśmiechem.
-Och, cudownego
mamy tego przywódcę. – wzdychała kobieta siedząca na końcu stołu, podpierając się
o niego niechlujnie łokciem z marzycielskim wyrazem twarzy. Głowę oczywiście
miała zwróconą ku telewizorze.
Liliom aż
zmroziło, gdy usłyszała jej słowa. Prawie niewidocznie potrząsnęła głową, żeby
zrzucić z siebie niewygodne uczucia i wróciła do pisania. Za chwilę, jej mama
wychyliła się zza drzwi, żeby sobie popatrzeć na kanclerza. Trzymała w rękach
szmatkę i okrągłe naczynie, które energicznie wycierała. Z kuchni dochodził
odgłos lejącej się z kranu wody. W ostatnich dniach gospodyni była strasznie zagoniona
– tak strasznie, że aż nie miała czasu na spełnienie swojego obywatelskiego
obowiązku (mowa tu oczywiście o przesłuchaniu przemówienia Densesa i obejrzeniu
uroczystej parady w Stolicy). Mama musiała dopilnować, żeby ich potrawy były
lepsze od pozostałych.
Reszta domowników spełniała swój obowiązek bez
zarzutów. Nawet Liliom parę razy podniosła głowę, żeby popatrzeć na te słone –
aczkolwiek piękne, świąteczne dekoracje. Na idealnie dobraną oprawę i iglaste
ornamenty, łańcuchy lampek nadające choinkom jeszcze wyraźniejszy kształt i
wiele więcej czarujących elementów, okalających kanclerza przy mikrofonie,
można było patrzeć godzinami. W tle jak zawsze był widoczny najważniejszy
budynek – ratusz.
Stolica przed
Bożym Narodzeniem mieniła się i błyszczała z radości oczekiwania. Święto
wprawdzie pozostało, ale większość ludzi zapomniało o najważniejszym. Na kogo
czekają. Skąd wzięło się to święto.
Sezon
świąteczny był najlepszym momentem w roku, aby odwiedzić to magiczne
miasto – w inne dni niedostępne dla zwykłych obywateli. Migoczące lampki
rozciągnięte były we wszystkich wyobrażalnych miejscach, na każdym możliwym
budynku i drzewie. Znak rozpoznawczy to również tętniące życiem jarmarki
świąteczne – rozkładane tylko w tym okresie, pełne ręcznie robionych prezentów
i grzanego wina. Ludzie wędrowali między nimi, a oczy im się świeciły jak
świeczki. Poza zasięgiem kamer można było zanurzyć się w zimową krainę czarów,
ślizgając się na łyżwach po gigantycznym, piętrowym lodowisku, którego otaczały
lodowe budowle – specjalnie zrobione przez wcześniej zamówionych artystów z Republiki
Chińskiej.
Lil nigdy nie
marzyła, żeby tam pojechać. Tak czy inaczej było to poza jej zasięgiem. Koszt
przejazdu mógłby utrzymać dużą rodzinę na parę ładnych miesięcy. Jechali tam głównie
dobrze sytuowani, pracujący dla rządu i obywatele zamieszkujący najbliżej
położone miasta i wsie. W telewizji był to ładny obrazek, pokazany bez historii
tych wszystkich przyjezdnych. Co zwykły robotnik musiał zrobić, żeby zabrać tam
swoją rodzinę?
Zamordowywać
się.
Dlatego
dziewczyna nawet broniłaby się przed tym, gdyby ktoś zechciałby ją tam zabrać.
Co było totalną fantazją – chłopcy omijali ją szerokim łukiem. Kilku z nich
nawet dostało się za napastliwe zaczepki. Akurat tym, co chcieli skraść jej
pocałunek i obłapić jej ciało, słusznie się należało. Paru oberwało się – jak
sądzili świadkowie – bez powodu. Tylko prowokacyjnie
na nią spojrzeli.
Minęło prawie
półtora miesiąca od czasu, gdy zgubiła „Listy z Ziemi”. Był to tylko zeszyt, w
dodatku bardzo zniszczony i poplamiony, ale go jej brakowało. Miała do niego
sentyment – zaczęła go pisać w „tymczasowym obozie”. Jak zabrakło jej w nim kartek
– podpięła sobie kolejne, by starczyły jej na kolejny miesiąc pisania. Dlatego
też książeczka była nieregularnych kształtów. Gdy leżała na płaskiej
powierzchni, okładka sama się otwierała, toteż z czasem zaczęła go wiązać
sznurówką lub kleić taśmą klejącą – częściej wybierała opcje pierwszą, bo taśmy
bardzo często nie było w sklepach, a nie chciała podkradać jej sąsiadom.
Czas jak zawsze
nie zwolnił i w końcu nadeszły te dni w ciągu całego roku, na które wszyscy
czekali – bardzo ciepłe, choć grudniowe. W święta Bożego Narodzenia wydawało się, że
śniegu za oknem jest jeszcze więcej niż istotnie było. Choć Lil nie uważała, że
miejsce w którym mieszkała jest bajeczne, to w tamtym momencie, właśnie taki
przymiotnik cisnął się jej na usta. Było bajecznie. Śnieg przykrył szare
grunty, brudne blok0wiska. A staromodne latarnie rzucały na powierzchnie ziemi ciepłe
żółtopomarańczowe światło, które dodawało zimowego klimatu – w pozostałych
okresach ich nie zapalano.
Po „uroczystej”
kolacji przy jednym wspólnym stole, w telewizji rozpoczęła się transmisja na
żywo. Świąteczny koncert. Wszystkie dzieci i niektórzy dorośli usadowili się na
poduszkach blisko odbiornika. Był to ciekawy widok. Nigdy w tym samym momencie,
w audytorium nie przebywało tyle ludzi. W dodatku wszyscy mieli radosne
nastroje jak po zażyciu jakiejś nielegalnej używki. Czarnowłosa Lil jak zwykle
została przy stole. Sama. Tym razem nie miała ochoty do wypełnienia słowami
swojego pamiętnika, zatem podparła się nonszalancko łokciami i ze nużoną miną
oglądała przebieg koncertu.
Niespodziewanie
do ciepłego lokum, wtargnęło przez uchylone drzwi lodowate powietrze. Zawył
wiatr. Następnie trzasnęły głucho ciężkie drzwi, po czym załomotały buciory w
drewnianą podłogę, żeby otrzepać śnieg z podeszew. Kilka sekund później w
pokoju był już żołnierz. W powietrzu zawisła biała chmurka z jego płuc. Jego
zimowy mundur oblepiony był śniegiem. Rozgrzewał swoje dłonie.
-Och, panie
Hans, co za miła niespodzianka! – Gospodyni wyskoczyła z kuchni. Za nią pojawił
się tato na wózku inwalidzkim i zapach świeżo upieczonego ciasta. - Co pana
podoficera do nas sprowadza? – Uśmiechała się od ucha do ucha, gniotąc między
palcami pozostałości mąki z nieumytych rąk. Lil przewróciła oczami. Nie
rozumiała, dlaczego jest dla nich taka miła, ona sama nawet nie raczyła jakoś
zareagować na przybycie gościa. Nie zmieniła swojej pozycji ani o centymetr. Siedziała
do niego tyłem.
Hans Winter
ukłonił się Gospodyni i ciepłym uśmiechem obdarzył zaciekawione spojrzenia
lokatorów i zgarbione plecy od Liliom.
-Mamy święta.
Przychodzę z życzeniami. – Zdziwił się.
-A oficer…
-Oficer Zlatan
– odchrząknął. - niestety się rozchorował i poprosił mnie, żebym go zastąpił.
Mieszkańcy
pokiwali głowami ze współczującą miną.
-Dobrze, to
zaczynam. O, teraz to będzie dobre. –
Zaśmiał się pod nosem. – Oficer nie dał mi żadnej ściągawki, co mam powiedzieć.
– Niektórzy ludzie zachichotali. – Zatem improwizuję. – uśmiechnął się, drapiąc
się w szyje. - Niech żyje Blok Drugi, a w nim wy, moi drodzy! Chciałbym życzyć
wam na każda porę roku tego, czego wam brak. W zimę –słońca, w lato – cienia.
Jestem tutaj niecałe dwa miesiące, ale już mogę stwierdzić, że jesteście
dobrymi ludźmi. – Lil instynktownie poczuła, że nie stoi w miejscu a
przemieszcza się. Za moment oparł otwartą dłoń na blacie stolika. Tuż obok jej
ramienia. Wstrząsnął ją dreszcz. – Życzę wam jednak więcej radości na co dzień.
Te szare budynki przytłaczają. Wiem, sam czuję tą złą energię, która z nich
bije, ale zawsze powinno się iść z podniesionym czołem i uśmiechem na ustach.
Nadzieja. Wiara. Miłość. Niech to będą trzy główne moje – dla was życzenia. –
Skończył, kładąc rękę na sercu.
Książeczka.
Listy z Ziemi. Jego wewnętrzna strona dłoni. Jego dyskretne spojrzenie.
Lil myślała, że
śni. Poczuła, że jej puls niebezpiecznie szybko przyśpieszył.
Za kilka minut
już go nie było. Eskorta czekała na niego – marzła na dworze i musiał już iść. Nawet
nie zdążył ściągnąć czapki.
Jak? Kiedy?
W jaki sposób
udało mu się przemycić tutaj ten przeklęty zeszyt? Oczywiście, wszyscy zatonęli
w jego ładnych zielonych oczach i nikt nawet nie zauważył, że coś kładzie na
stole… To było niewiarygodne. Lil musiała się przekonać, że to nie sen. Po jego
wyjściu od razu zerwała się z miejsca i pognała do swojego pokoju.
-Pali się, czy
co?! – Zawołała za nią mama.
W środku
swojego małego azylu, rzuciła się na łóżko i zaczęła nieprzytomnie przeglądać
wpisy. Jeden po drugim. Chwytała strony łapczywie opuszkami palców. Z zapałem
przewracała notatki. W trakcie tego wdychała jego zapach. Tutaj zostały ukryte
wszystkie jej wspomnienia. Cieszyła się jak głupia. Pierwszy raz od rana –
uśmiechnęła się. Nawet zaszkliły się jej oczy. Odzyskała go.
Postanowiła, że
musi spisać to szczęśliwe zakończenie z datą 24 grudnia.
Przez
sześćdziesiąt sekund szukała długopisu, ale nie wytrąciło ją to z równowagi
–była zbyt szczęśliwa. W chwili, kiedy już miała zacząć pisać:
Gdy już myślałam, że straciłam was, moje
wspomnienia na zawsze…
Przez pomyłkę
otwarła się jej ostatnia strona. Na początku wróciła na właściwą stronę, ale po
zastanowieniu wróciła do poprzedniej. Coś tu nie pasowało. To nie był jej styl
pisma. Drobne zaokrąglone litery? I nie były to nawet zdania. Były to przekreślone
węgierskie słowa.
Szépség*
Szemtelen
A fekete hajú
Hogy vagy?
Én
Ön
Szerelem
Szülők
Tylko niektóre
potrafiła rozszyfrować. Reszta była wielkim polem mazaniny. Te które udało się
jej odczytać napełniły ją niepokojem. Aż usiadła. W ciągu parunastu sekund łzy
napłynęły jej do oczu. Co on od niej chciał? Głupie pytanie. Wiadomo było, że
chciał tylko jednego. O tym świadczyły wyrazy, które własnoręcznie napisał na
okładce. Chyba nawet nie martwił się, że mogłaby je przeczytać. Może specjalnie
niewystarczająco mocno je zamazał. Tak na wypadek, jakby była niedomyślna.
Coś za coś. Ja ci zeszyt, ty mi… siebie.
Lil nie
wiedziała, co robić. Chciałaby wierzyć, że to nieprawda. Pewnie źle to wszystko
zinterpretowała. Ale w takim razie, co miałyby znaczyć te słowa? Była pewna, że
żołnierz nie zna węgierskiego, a te parę słów nauczył się tutaj. Kilka z nich
się powtarzało, jakby chciał sobie je utrwalić. Ale pytanie: po co? Nie miała
pojęcia, ale mogła się tego dowiedzieć… pytając go.
A jeśli to
prawda? Jeśli dobrze odczytała jego intencje? Spodziewała by się tego po
żołnierzu. Zwłaszcza, że dużo wcześniej dostawała „miłosne” liściki od
mundurowych, którzy akurat stacjonowali w jej mieścinie. Zwykle nie reagowała
na takowe zaczepki i jej odpuszczali. Ale zawsze byli to zwykli szeregowi, ci
szarzy, od których nie pamięta się imion…
Liliom ze
strachu zaczęła obgryzać skórki przy paznokciach. Odmową mogłaby napytać sobie
biedy. Naplótłby jej rodzicom jakichś niestworzonych kłamstw o jej rzekomych
wykroczeniach i byliby zmuszeni ją wypędzić.
Właśnie taki
los ją czekał?
Tata pewnie
szyderczo zaśmiał by mu się w twarz (Co ty
pleciesz?!), a matka bez zająknięcia podpisałaby dokument o natychmiastowym
usunięciu. Już słyszała nawet pisk mazaku po kartce.
Mógłby również
zacząć prześladować ich całą rodzinę. Nie jest to odkryciem, że sto razy
mocniej boli, gdy zabija się coś, co najbardziej się kocha niż gdy krzywdziciel
dotyka naszej własnej skóry.
Liliom
wiedziała, że nie zmruży oka, tym bardziej mając świadomość, że jej sąsiedzi
nie mają takich problemów i na dole świetnie się bawią. Postanowiła, że
poczeka, aż wszyscy wrócą do swoich pokoi i audytorium na nowo stanie się
opustoszałe, a następnie w pojedynkę uda się na spacer i zawyje do księżyca.
Może na świeżym powietrzu przyjdzie mi do głowy jakiś pomysł na wyjście z tej
sytuacji, myślała.
-Wszystko
dobrze, kwiatuszku? – Zajrzał do niej tato, gdy księżyc wisiał już wysoko na
niebie.
-Tak, dziękuję.
– Czerwone sińce pod jej oczami nie były widoczne przy słabym świetle. – Udał
się koncert? – spytała bez entuzjazmu.
-Owszem. Żałuj,
że cię ominął. – Uśmiechnął się życzliwie, a jego oczy zdradzały rozbawienie.
-Danses w nowym
garniturku? Nie, dzięki.
-Obejrzysz w
przyszłym roku, prawda?
-Tak, obejrzę
za rok.
-Historia lubi
się powtarzać. – Zaśmiał się, odrzucając głowę do tyłu. – Śpij dobrze,
kwiatuszku. – Skierował się z powrotem na korytarz.
-Ty też… Tato?
– Zawróciła go w ostatnim momencie.
-Słucham? –
Jego głowa oprószona siwizną wślizgnęła się do pokoju.
-Ja… tylko
zastanawiałam się, jak to się stało, że ty i mama… zakochaliście się w sobie. Skąd
wiedzieliście, że to właśnie jest TO?
W takim
momencie bracia lub mama pewnie szyderczo by zapytali: czyżby nasza modliszka w
końcu się w kimś zadurzyła? A tata? Rzucił tylko badawcze spojrzenie i
delikatnie się uśmiechnął, żeby jej nie spłoszyć.
-Miłość to
cwana bestia, kochanie. Jest uzbrojona i zna wszystkie ruchy na szachownicy
życia. Ktoś mądry kiedyś powiedział, że miłość często zaczyna się tam, gdzie
niczego już się nie oczekuje. I tak było ze mną i twoją matką. Przyszła na
chwilę – jak deszcz i została na zawsze. To się po prostu wie. Nie myśl o tym
za długo, skarbie. Dobranoc.
Półgodziny później
Lil spoglądając w stronę okna, zobaczyła srebrny glob, zaglądający do jej
pokoiku. Odrzuciła kołdrę, którą przykryła się, żeby tato nie zobaczył, że jest
odziana w ubranie wierzchnie i wciągnęła na nogi znoszone kozaki. Po czym
wyślizgnęła się na korytarz, cichutko domykając za sobą drzwi. Schody
skrzypiały, gdy pokonywała je po dwa stopnie naraz. Nie zastanawiając się nawet
nad konsekwencjami, które ją czekają, jeśli ktoś ją nakryje po godzinie
wytchnienia, szybko chwyciła jasny kożuch i usunęła się w cień nocy.
Śnieg sięgał aż
do parapetów na parterze. Na szczęście odśnieżona była ścieżka, którą mogła się
udać. Opatuliła się ciaśniej futrem i ruszyła po jeszcze nie pokrytej lodową skorupą
dróżce. Czuła się jak w labiryncie, bo otaczały ją ściany ze śniegu. Słyszała
tylko swój przyśpieszony oddech i skrzypienie pod butami. Nie bała się. Była
prawie niewidoczna. Ktoś musiałby precyzyjnie studiować teren z przyciśniętym
nosem do szyby, żeby ją ujrzeć. Jeszcze dodatkowo, za kilka minut zaczęły się
intensywne opady. Lil utonęła w bieli. Wiatr popychał w plecy. Jedynie
kruczoczarne włosy sprawiały, że była widoczna na tle szaty śnieżnej.
-Piękna noc. –
szepnęła wydmuchując z płuc białą chmurkę. Miała rzeczywiście racje. Noc była
przepiękna, choć gwiazdy zbladły na skutek opadów. – Szkoda, że owita strachem.
Trzymała
uniesioną głowę do góry i rozkoszowała się zimnymi płatkami śniegu na swojej
twarzy. Właśnie tego jej było trzeba. Była tak rozgrzana, że tylko całun zimy
mógł zbić jej gorączkę. Nigdy wcześniej na myśl o jakimkolwiek człowieku nie
doznawała aż tak mocnych emocji. Ten spokój wewnętrzny zaburzył ten cholernie
nieschematyczny żołnierz. Wywoływał w niej sprzeczne uczucia. Nawet przed sobą nie umiała jasno się
przyznać, że od samego początku, gdy zjawił się w jej mieście – wzbudził
niemałe zainteresowanie i miała go na oku. Oczywiście przy byle okazji poniżała
go w swoich myślach – tak samo jak wszystkich wojskowych i nie zamierzała przestać
go lekceważyć – aż do tego wieczoru.
Co było w nim
takiego wyróżniającego?
Często zdarzało
się jej stawać za rogiem budynku lub za drzewem i bezkarnie mu się przyglądać.
Obserwowała go bez odczuwalnego wstydu. To zachowanie tłumaczyła sobie w sposób
banalny – lekceważąc zrodzony problem: trzeba znać swojego wroga. Powtarzała to
zdanie jak litanię, nie zwracając uwagi na jego nieprzerwalne spacery po jej
głowie. Zdarzało się jej myśleć o nim jak o największym wrogu, którego trzeba
unicestwić, ale i czasem odziewała go w barwniejsze kolory – bo każdy zasługuje
na drugą szansę.
Jego wyglądu
nie dało się zamknąć w dokładnie określoną ramę. Na pierwszy rzut oka miał
typowo niemiecką urodę. Ale coraz dłużej chłonąc jego osobę, można było
dopatrzeć się najróżniejszych cech z innych części Starej Europy. Najwidoczniej
najwięcej odziedziczył urody po swoim ojcu – zapewne również wojskowym, to by
tłumaczyło jego świetne prezentowanie się w ciemnozielonym mundurze. Kolor ten
przywodził na myśl barwę jego tęczówek, które były otoczone przez krótkie
jasnobrązowe rzęsy.
Po ojcu
prawdopodobnie odziedziczył również rysy twarzy – ostre, z wyraźnie zarysowaną
linią szczęki.
A po matce intrygujący uśmiech? Być może.
Gdy jego niewielkich rozmiarów usta
wykrzywiały się w uśmiechu, wtedy w policzkach – zazwyczaj gładko ogolonych,
ale od czasu do czasu zdarzał się rzadki zarost, rysowały się pionowe
zmarszczki, które były czasem widoczne nawet przy poważnej minie.
Jasnobrązowa
lub o barwie ciemnego blondu – w słońcu, fryzura miała widoczny przedziałek z
boku głowy i zawsze była idealnie zaczesana na lewą stronę. Jego sposób bycia i
czesania pewnie wynikał z stanowiska jakie zajmował. Być może widziałby się w
bardziej nieujarzmionej fryzurze, ale jego zawód mu na to nie zezwalał.
Ta jego sztywna
wiecznie wyprostowana poza ciała, z rękami splecionymi za plecami działała
Liliom na nerwy. Chętnie przyłożyłaby mu tak, żeby nie mógł się wyprostować
przez najbliższy miesiąc. Naturalnie, mogła sobie tylko o tym pomarzyć w innym
wypadku, chyba by ją za zastrzelili.
Patrząc w
ciemne niebo, Lil myślała o tym wszystkim. Wspomnienia z ostatniego miesiąca
przelatywały jej przed oczyma jak kadry z filmu. Nie wpadła na żaden pomysł – w
czym miało jej pomóc świeże powietrze. Totalna pustka w umyśle ją dobijała. W
dalszym ciągu sterczała w jednym żałosnym punkcie. Żadnych wniosków, żadnych
refleksji. Nie miała rozeznania, jaki ruch powinna wykonać. I los też nie
zdradził, co dla niej zaplanował. W jednym momencie zrozumiała, że od
przeznaczenia nie da się uciec. Dlatego zdecydowała, że przyjmie – cokolwiek by
to nie było, to co jest jej przydzielone na stronicach zapisanych w gwiazdach.
Instynktownie
odwróciła się – na palcach, z delikatnością baletnicy, jakby tam czekało na nią
objawienie.
Przez półmrok i
opady śniegu, jej wzrok zdołał odnotować budynek. Osiem pięter. Dwa okna na
każdy poziom. Rażąco brzydki. Na szesnaście szyb, tylko w jednej przebijało się
światło przez firankę. Początkowo nie rozpoznała numeru lokum. Nie zawracała
sobie głowy, dokąd zmierza, gdy pokonywała opór powietrza. Trochę już zmarzła i
musiała natychmiast się gdzieś schronić. Powierzyła swoje życie losowi.
Gdy już miała szarpnąć
za klamkę, przeniknęła przez ćmę i rozeznała teren. Serce podskoczyło jej do
gardła. Znajdowała się na rejonie należącym do wojska. Nogi zaczęły ją
energicznie wycofywać. W pewnej chwili, straciła równowagę. W powietrze wzbiła
się śniegowa mgiełka, gdy wylądowała w zaspie. Instynkt podpowiedział jej, że
powinna przesunąć się na mniej widoczne miejsce. Zrobiła to… na czworakach. Sapała jak koń, który ciągnął
bryczkę w upalny dzień, kiedy bezpiecznie plecami oparła się o ścianę
labiryntu.
Z tej pozycji
miała doskonały widok na okno, w którym było zapalone światło. Pierwsze piętro.
Czy wiedziała do kogo należało? Oczywiście, wszyscy wiedzieli. W tym właśnie
pokoju mieszkał poprzedni podoficer.
Czeka na mnie.
Liliom zaufała
losowi. Dumnie podniosła się z ziemi, po czym pomaszerowała do budynku. Ku jej
zaskoczeniu dostała się do niego bez żadnego problemu. Lampy z czujnikami ruchu
oświecały jej całą drogę, najpierw korytarz, później schody, a następnie pierwsze
piętro. Nie zrobiła wielkiego hałasu, dlatego też żadne drzwi nie stanęły
otworem. Przypuszczała, że wiele pokoi jest pustych. Były święta. Żołnierze –
nie wszyscy, ale większość, wyjeżdżali do rodzin, do kochanek, a ci co
zostawali – nadzwyczajnej w świecie spotykali się w okolicznych barach i chlali
do upadłego. Co roku jeden wojskowy zatruwał się na śmierć.
Dziewczyna
podchodziła pod jego drzwi z przyśpieszonym biciem serca. Bała się, tego, co
miało później nastąpić. Nigdy nie była z mężczyzną w takiej sytuacji. Gwałtownie
pociągnęła za klamkę i weszła do środka. Pomyślała, że nigdy nie zapomni tego,
co zobaczyła.
Żołnierz
siedział na łóżku – biała koszulka, spodnie w moro i czytał kilka książek
naraz. Za nim widniała utworzona z nich wieżyczka. Jego pozycja niewiele się
zmieniła po jej wejściu. Pod wpływem emocji, zamknął tylko trzymaną właśnie
książkę. Wyglądał jakby został przyłapany na gorącym uczynku. Wprawdzie, gdy
podeszła bliżej zorientowała się, że nie są to zwykłe książki. Były to pozycje
wykładnicze, różnych niemieckich książek przetłumaczonych na język węgierski i
zabytkowe węgierskie księgi z czasów II Wojny Światowej. Nie zabrakło również
słowników. Grube tomiska pochodziły z ich małej publicznej biblioteki. Lil
często z nich kiedyś korzystała. Czyli było to nielegalne.
Posłał jej
pytające spojrzenie, wstając z łóżka. Był zdezorientowany. Na początku chciała
powiedzieć coś w stylu, że zgadza się na wszystko, ale widok tych wszystkich
druków i jego uroczy w tym udział zmusił ją do zmienienia repertuaru.
-Tłumaczysz
węgierskie książki? – zapytała, podchodząc jeszcze bliżej. Teraz Hans mógł
przyjrzeć się jej bardziej. Zerknął na nią szybkością błyskawicy, żeby tylko
tego nie zauważyła.
-Staram się. –
Uśmiechnął się lekko zawstydzony, chcąc to ukryć podrapał się w kark. – To strasznie
schwierig*.
-Troszkę. –
odparła. Była rozbawiona jego zachowaniem. Myślała, że jedynie dla niej, stare
węgierskie książki mają jakieś znaczenie. Myliła się. – Pomóc ci? – wypaliła
machinalnie. Czuła się dziwnie spokojnie, prawie jak młodsza siostra u kolegi
swojego brata. Przez brak munduru zapomniała o niechęci do całego jego pokroju.
Mężczyzna nie odpowiedział, skinął tylko głową, na znak, że pewnie. Zanim przy
nim usiadła, rozebrała się z kożucha. Wojskowy nie potrafił nawet na moment
oderwać od niej wzroku. Nerwowo oblizywał wargi. Stukał palcami o kolano.
-Na którym
fragmencie skończyłeś? – Pochyliła się nad rozwalonymi na łóżku książkami. Po
tym jak nie dostała od niego odpowiedzi, podniosła głowę i napotkała jego
wzrok. Objęła ją piękna zieleń jego oczu. Trwało to niecałe trzy sekundy, nim
żołnierz się zreflektował.
-Eee,
skończyłem rozdział piąty… Ale, Liliom? Tak masz na imię? – Przytaknęła, nie
wiedziała dlaczego nie umiała wypowiedzieć nawet krótkiej odpowiedzi. – Jak do
ciebie mówią? Lila? – Zaprzeczyła ruchem głowy.
-Lil. Mówią do
mnie Lil. – Powróciło do niej poczucie strachu.
-Też ładnie. –
Uśmiechnął się, już bardziej pewniej siebie. - Czy… och, nie wiem czy mogę cię
o to prosić. Możesz mnie nie zdradzić? Podoficer czytający w nocy węgierskie
książki to niezbyt dobry autorytet. Hm, wyczuwam usunięcie z załogi, a podoba
mi się tutaj. Naprawdę.
-Nic nie
powiem, możesz spać spokojnie. – Spróbowała się uśmiechnąć. – Zastanawia mnie
tylko: dlaczego? Jest tyle ciekawych niemieckich książek…
-To
zainteresowanie zaczęło się od pewnej małej książeczki. – Lil oblał rumieniec.
-Czytałeś ją? –
zapytała zbyt oskarżycielsko. Hans potrząsnął głową, że nie. Nie umiał
powstrzymać się od śmiechu.
-Nawet gdybym
chciał, nie zrobiłbym tego. Masz bardzo oryginalne pismo.
-Ty też. – Tym razem tak jakby jego oblał rumieniec.
Hans Winter z
kolejnymi przybywającymi minutami czuł się coraz pewniej, a Liliom przeciwnie.
Traciła grunt pod stopami.
-Zrobię ci
herbaty, bo zmarzłaś na tym zimnie. – Nie pytał o zgodę, po prostu wstał i
zaczął przygotowywać ciepły napój. Dziewczyna z zaciekawieniem mu się
przyglądała. Najbardziej jej uwagę przykuły jego mięśnie, które przebijały się
przez materiał koszulki. Przez mundur nie było tego widać. Nie był również
jakieś wielkiej postury, ale jego sylwetka była nienaganna. Za kilka minut
wręczył jej do rąk kubek, nad którym unosiła się para. Siedzieli w ciszy przez
większość czasu. Nikt nie wiedział, co powinien powiedzieć.
-Dlaczego tutaj
przyszłaś? – Pytająco zmarszczył brwi. Na początku Lil źle odebrała to pytanie,
ale tuż za moment uznała, że każdy normalny człowiek na jego miejscu o to by
zapytał. Nie powinna mieć do tego żadnych wątpliwości.
-Myślałam,
że... tego chciałeś.
-Naprawdę? –
Podniósł brwi i przeniósł się, żeby usiąść przy niej na łóżku.
-Yyy zaszła
pomyłka. Jest już strasznie późno. – Popatrzyła na niewidzialny zegarek na
swojej ręce. – Przepraszam, muszę już iść. – Chciała już uciec, ale żołnierz ją
zatrzymał. Przy dotyku kopnął ich wzajemnie prąd.
-Co ty ze mną
robisz?! – zawołali równocześnie.
Tuż za moment
do ich narządów słuchu dobiegł trzask drzwi i męskie śmiechy, a potem tupot
butów na schodach.
Hans spojrzał
na dziewczynę. Dotknął jej kręgosłupa. Jego dotyk przeszedł przez jej sześć
miliardów neuronów. Poczuła przyjemne mrowienie. Popchnął ją pod ścianę.
-O, Hansik, nie
śpisz jeszcze? – Za nie więcej niż dziesięć sekund w jego drzwiach stanęli dwaj
jego koledzy. Im drzwi były bardziej uchylone, tym bardziej przykrywały Liliom.
-Co, czytasz? –
spytał drugi, wchodząc głębiej do pokoju – oboje wstrzymali oddech, ale po
chwili się wycofał. Był pijany i zmęczony.
-Wasze
pamiętniki. – zażartował Hans i wypchnął ich z powrotem na korytarz. Poniósł
się po nim basowy śmiech. Zamknął drzwi i spojrzał na przyklejoną do ściany
dziewczynę. Uśmiechnął się do niej, a ona odwzajemniła uśmiech.
Dziewczyna po
tym incydencie chciała już bezpiecznie udać się do domu, ale nie umiała
określić odpowiedniego momentu. Żołnierze wracali z baru. Jeśli natknęłaby się
na choć jednego – byłaby już spalona. Stanęła by pod ostrzałem pytań i jej
nocna wędrówka na pewno doszłaby do oficera Zlatana i jej rodziców. Liliom
powiedziała o swoich obawach żołnierzowi – nie musiała tego robić, sam zdołał
się domyślić konsekwencji. Cierpliwie ją wysłuchał, nie wyrażając twarzą
żadnych emocji. Nawet można by rzec, że przybrał zimną posturę.
Po jej lekkiej
histerii, nadeszła pora na jego odpowiedź. Odchrząknął. Zastanawiał się jeszcze
chwilę, zanim powiedział, co o tym myślał. Trwało to parę sekund, ale dla Lil
były to najdłuższe sekundy w życiu. Mógł w każdej chwili, chwycić ją za ramiona
i zaprowadzić do wojskowych, którzy tej nocy mieli wartę. Po prostu zrzucić ze
swoich barków ciężar problemu.
-Hm, wyjście
teraz i w następnych godzinach jest nierozsądne. - Jego wyraz twarzy się
zmienił. Wydawało się jej, że jego zielone tęczówki uśmiechały się do niej. –
Najrozsądniej było by zostać do świtu. Wtedy wszyscy będą smacznie spać w
swoich łóżkach.
-A poranna
warta?
-O to się nie
martw.
Rozmawiali całą
noc. Dziewczyna pomogła przetłumaczyć mu fragmenty, które ominął. Razem też
przepytywali się z węgierskich słówek. Wiadome było, że Hans nie ma szans z
Lil, ale nie przeszkadzała mu ciągła przegrana. Był świeżym – pokornym uczniem.
Traktował ją jak nauczycielkę, a nie jako rywalkę, więc pojedynek nie miał
sensu. Najbardziej pomogła mu w gramatyce.
-Te diák vago*.
-Co? Co to
znaczy? – Miała nad nim przewagę. Mogła go okłamać.
-„Ty jesteś
uczniem”. – przetłumaczyła.
-Én diák vago.
– Wyszczerzył się w uśmiechu.
-Źle. „Én diák vagyok”*. Pamiętaj o poprawnej
odmianie trybu oznajmującego. – Mężczyzna przytaknął i zanotował coś w zeszycie.
Gdy oboje mieli
już dosyć lekcji węgierskiego, podoficer Winter zadawał dziewczynie dziwnie nic
nieznaczące pytania, typu: ulubiony kolor. Dziewczyna odpowiadała bez
zająknięcia. Nie uważała, żeby uzyskane informacje mógł wykorzystać przeciwko
niej. Sama nie miała odwagi wyciągnąć z niego jakieś wiadomości, na szczęście
żołnierz miał honor i postanowił się zrewanżować.
-Poprzednie
stanowisko zajmowałem dwadzieścia pięć kilometrów od granicy Drugiego Bloku.
Byłem również podoficerem, a do moich obowiązków należało utrzymanie porządku w
czasie werbowania do wojska na ćwiczenia. Zawsze przyglądałem się temu z boku.
Czasami zaczepiały mnie kobiety, będące partnerkami zabieranych mężczyzn. Nie
udzielałem im dyplomatycznych rad, a raczej nazwałbym to pocieszaniem. Kilka
razy, paru z tych kobiet pozwoliłem zabrać się w towarowej ciężarówce.
-Co one tam
robiły? Przepraszam, że ci przerwałam. –
Posłał jej wybaczający uśmiech.
-Już ci mówię.
Większość z nich trafiała na polową kuchnię lub do sali szpitalnej. Jeśli miała
większe kompetencje, kierowano ją do pracy papierkowej. Wiesz, nic
skomplikowanego, ale czasochłonne. Nikt nigdy z nas nie ma na to czasu, a
kobieta zrobi to i lepiej i z przyjemnością. Polega to na wypełnianiu ankiet, o
wszystkich szkolonych. Czyli: trzeba za nimi gonić, żeby to uzupełniać…
-Rozumiem. To
już wolałabym trafić na kuchnię, ewentualnie do zbrojowni. – Rozbawiła tym
mężczyznę.
W końcu zadała
mu jakieś pytanie.
-Dlaczego cię
przenieśli? Na pewno byłeś autorytetem. – Ostatnie słowo wywołało w nim
wesołość.
-Czy ja wiem?
Jak każdy miałem coś za uszami, ale starałem się, żeby to nie doszło do wyżej
instancji… A przenosiny są normalną rzeczą. Prezydent powtarza, że to sprawia,
że stajemy się ciaśniejszą wspólnotą.
-Naprawdę? Rozczarowałeś
mnie. Myślałam już, że nie jesteś taki idealny jak się wydajesz i przenieśli
cię za jakieś wykroczenie.
Rzucił jej długie
spojrzenie. Miał przy tym skoncentrowaną minę. Chciała go tym rozbawić, ale jak
widać, rzeczywiście nie był ideałem i trafiła go w punkt.
-Pomogłem
pewnej dwójce… - zaczął dość niepewnym głosem. – On. Rekrutowany. Ona.
Zaciągnęła się na kuchnie. Chcieli przekroczyć granicę. Pomogłem im w tym.
-Przecież to
dobry uczynek!
-Z twojej perspektywy
tak. Z perspektywy generała i wyższych stanowisk nie. – Posmutniał. –
Przymknąłem na nich oko, zwłaszcza dlatego, że pamiętałem tą dziewczynę. Mieli
pecha. Akurat przejeżdżał generał. Na szczęście na poczekaniu wymyślili
historyjkę o ślubie i uniknęli kary… Gdy generał odjechał, stanąłem na rzęsach,
żeby mogli dostać się do upragnionego kraju. Udało się, ale o moim „dobrym
uczynku” zrobiło się głośno. Chcieli mnie oskarżyć o sabotaż. Na szczęście moja
poczciwa dziesięcioletnia służba w wojsku zrobiła swoje i tylko dostałem
upomnienie i przeniesienie, co ja nazywam „zsyłką”.
-Ile lat
miałeś, gdy wstąpiłeś do armii? – zapytała, zaintrygowana.
-Osiemnaście. –
Szybko policzyła w głowie, że dzieli ich jedenaście lat różnicy.
-Ulubiony
kolor? – Zaśmiał się.
-Zielony.
Gdy zaczęło
świtać, Hans załatwił sprawę z wartą – przekupił ich dłuższym spaniem, po czym wrócił
po nią na górę i dżentelmeńsko odprowadził pod lokum z właściwym numerem. Miał
na sobie mundur, ale dziewczyna nie odczuwała wzgardy. Nienawiść zniknęła jak
bańka mydlana. Nawet jego sztywna pozycja ciała, nie działa już na nią jak
płachta na byka. To wszystko było jak puder, jak maska. Jego prawdziwe oblicze
zobaczyła, gdy w nocy bezczelnie wkroczyła do jego pokoju.
-A więc... – Hans
podrapał się po karku.
-A więc… – Lil nie
wiedziała co zrobić z rękoma.
Nie potrafili
się rozstać. Przez minutę jeszcze tam stali, po czym żołnierz nerwowo się
rozejrzał. Uświadomił sobie, że nie powinni tak rzucać się w oczy.
-Miłego dnia. –
Ściągnął czapkę, rzucając jej ukradkiem troskliwie spojrzenie.
-Tobie też. – Założył ją na nowo i odmaszerował.
Lil
odprowadziła go wzrokiem. Och, los jej jednak sprzyjał… A może jednak nie… Gdy
weszła do środka, czar zeszłej nocy prysł. I siarczyście piekł ją w policzek.
-Czyli to tak?
Wyżywiam latawicę?! – Matka stała przed nią z nadal uniesioną ręką. Liliom nie
wiedziała, co powiedzieć. Była w szoku. Zbierało się jej na płacz. – No, nic
nie masz na swoją obronę? Ile czasu to już trwa?! Mów! – Uderzyła ją kilkakrotnie
w policzki.
-To n-n-nie ta…
Dziewczyna bezsilnie
uklękła i objęła dłońmi piekącą twarz. Gospodyni nie skończyła i już miała
zatargać ją za ramiona i wbić jej paznokcie w skórę, gdy na szczycie schodów
niespodziewanie pojawiła się męska postać. Ojciec dziewczyny w sekundę przegnał
resztki snu i zorientował się w sytuacji. Wjechał wózkiem do specjalnie dla
niego dobudowanej windy i był już w drodze, żeby zakończyć to szaleństwo. Ale Liliom
wcześniej wykorzystała sytuację i kiedy mama odwróciła wzrok – pognała na górę.
Nie słyszała
ich rozmowy. Jednak domyślała się, że to może sprawić, że ich małżeństwo
zawiśnie na włosku. O wiele się nie pomyliła.
*Szépség - piękna (węg.)
Szemtelen - pyskata
A fekete hajú - czarnowłosa
Hogy vagy? - jak się masz?
Én - ja
Ön - ty
Szerelem - miłość
Szülők - rodzice
*schwierig - trudne (niem.)
*Te diák vago - ty jesteś uczniem (węg.)
*Én diák vagyok - ja jestem uczniem (węg.)
***
Hej hej, to nie koniec tej historii. Chciałabym pociągnąć dalej wątek Liliom&Hansik ♥ Co Wy na to?
Przy okazji zapraszam Was na moją podstronę! Do zobaczenia! :*